FENOMENALNA

FENOMENALNA





Gdyby ktoś przeprowadził sondaż jakie potrawy jem najczęściej musiałabym zacytować Kazika: "raz, dwa, trzy, NALEŚNIKI". Jakiś czas temu przy okazji wycieczki do Manekina wspomniałam o ALMOND, mojej przystani, gdzie z najbliższymi zajadałam się mega naleśnikami, popijałam piwo z sokiem wiśniowym, nabierałam dystansu do życia, patrzyłam z optymizmem w przyszłość, z westchnieniem zatapiałam się w bezkres niebieskich oczu... aż łezka kręci się w oku. Do dziś pamiętam jak mój błędny rycerz postanowił zrobić mi niespodziankę i zabrać do mojej ulubionej knajpy. Jakiego rozczarowania doznałam kiedy okazało się, że Chmielna już nie skrywa dla mnie oazy spokoju. Na samo wspomnienie przechodzą mnie ciarki. Rozgoryczona zadowoliłam się lokalem po sąsiedzku, ale strata odebrała mi apetyt. Mówią, że koniec jednego to początek drugiego. Tak zaczęły się moje rozgorączkowane poszukiwania mojego kawałka podłogi. Manekin to naleśnikowe królestwo, które pewnie odwiedzę nie jeden raz. Jednak nadal szukam... Na mapie miasta mogę zaznaczyć kolejny urokliwy kącik. Odkryłam je przeczesując zakamarki BUW. FENOMENALNA CAFE przyciągnęła mnie wspomnieniem z dzieciństwa i tęsknotą za latem. Któż z nas nie uwielbia leniwych dni wolnych od wszelakich obowiązków, gdy rozpościeramy stare zmęczone kończyny w hamaku zażywając słonecznych kąpieli z dobrą lekturą i zimnym drinkiem w zanadrzu? Gdy tylko zatęsknimy za takim uczuciem biegnijmy co sił w nogach do Fenomenalnej.
Poczujemy tam jak mało człowiekowi potrzeba do radości. Ileż śmiechu i radości dostarcza siedzenie w hamaku przy grzanym piwie, naleśnikach, cieście marchewkowym, kawie i grach planszowych.  Dla miłośników słowa polecam dania sygnowane nazwiskami wieszczów.

http://blogroku.pl/2013/kategorie/blondynka-w-warszawie-,6f5,blog.html
CHRUM

CHRUM

Jeszcze nigdy wyprawa do mięsnego nie budziła takich emocji. Już widzę wasze zdziwione miny kiedy to czytacie. Czy tej naszej blondynce nie pomieszało się w głowie? Zapewniam was, że nie pomyliłam tabletek :-) Będąc z Kantem na spacerze z przerażeniem dostrzegłam jak gna ciągnąc mnie niemiłosiernie na łeb szyję na drugą stronę ulicy. Życie mi miłe, więc wrzeszczę do niego ile sił - stój!!! Jakby ogłuchł, nie słucha. Nawet nie myśli przystanąć. Nagle zdyszana cudem unikam zderzenia z latarnią. Ledwo łapiąc oddech zatrzymuję się przed obiektem, który wprawia w takie osłupienie, że człowiek zapomina, że stoi i gapi się jak sroka w wymalowane wrota. Urokliwy widok, mała zdyszana blondynka jakby mogła wpadłaby na szybę wystawową. Cuda widzi i nie wierzy własnym oczom. Kant ma ubaw po pachy, a ja mam dla was nowe miejsce. Nieopodal BUW u pokazał się sklep, który na pierwszy rzut oka wygląda jak dobrze zapowiadająca się knajpka, a po bliższym przyjrzeniu okazuje się sklep z odzieżą wystylizowanym na masarnię.








http://blogroku.pl/2013/kategorie/blondynka-w-warszawie-,6f5,blog.html
Ho-ho-ho

Ho-ho-ho







Jesteśmy krok od najpiękniejszych dni w roku. Czasem mam poczucie, że życie tak nami szamota na wszystkie strony, że obumiera w nas radość z nadchodzących świąt. Nie wspominając o umiejętności cieszenia się chwilą, dniem dzisiejszym czy życiem. Zatracamy poczucie tego co najistotniejsze – drugi człowiek, rodzina. Coraz większą wartość ma postawa mieć niż być. Zapominamy, że liczą się drobne gesty, pomoc wyciągnięta w potrzebie, bycie człowiekiem… czasem wystarczy uśmiech, czy sama nasza obecność. Jeszcze chwila, a popadniemy w ponury nastrój. Tego wolimy uniknąć.
Myślę, że każdy z nas chociaż przez chwilę zastanawiała się jaka ona będzie w tym roku. Oczywiście chodzi o choinkę, która cieszy oko mieszkańców. Czy tegoroczna odsłona przypada nam do gustu to pozostawiam osobistej ocenie. W ogóle motywy przewodnie w ozdabianiu miasta to rzecz bardzo kontrowersyjna. Co roku władze miasta próbują nas czymś zaskoczyć. Warszawa iskrzy się. Chociaż nadal mam wrażenie, że nie nabraliśmy jeszcze umiejętności wyważenia i spójności motywów. Cukierkowa choinka, porozrzucane prezenty i bombki… z karetą, która czeka na spóźnionego Kopciuszka, który zgubił się w centrum handlowym w amoku gorączki przedświątecznych zakupów. Ale może właśnie w tym cały urok, że ma być tak przaśne… Co by to nie było zawsze jest miło wybrać się na spacer po obfitej uczcie.
Dzisiaj usłyszałam, że w życiu najważniejsze są dwie rzeczy: ZDROWIE I MIŁOŚĆ – i tego wam kochani życzę w zbliżające się święta i nadchodzącym Nowym Roku 2014.

Po drodze

Po drodze


Czasami odkrywamy miejsca po drodze, zazwyczaj gdzieś pędząc. Ostatnio jakoś mnie nachodzi takie dziwne uczucie. Przystaję, rozglądam się, jakbym czegoś szukała w otaczającej mnie przestrzeni. Jeszcze nie doszłam czego tak wypatruję, może siebie, ale takie mam ostatnio nastroje. Zaczynam przypominać sowę, której głowa obraca się wokół osi. Kręcę nią na wszystkie możliwe strony. Czasem przyprawia mnie to o zawrót głowy. Korzystając z luksusu jakim jest dzień wolny, załatwiam swoje pilne sprawy. Moja Alma Mater  upomniała się o mnie, więc skruszone dziecię podąża do karmicielki z duszą na ramieniu. Cóżem otrzymała w zamian? Napadła na mnie MILICJA – niedowidząc tego dnia (efekt powiększonych źrenic) – omal nie zeszłam z tego świata kiedy po przekroczeniu uczelnianej bramy wyskoczył zza winkla jego mość w mundurze z pałą w ręku. Wryło mnie w ziemię, ale zdołałam wydobyć z siebie takie dźwięki, że obudziłabym Nieznanego Żołnierza z grobu. Ubaw po pachy, jak dla kogo, ale chłopaki będą mieli co opowiadać.
Jak człowiek niedowidzi to co się potem dziwić.
Toż to piątek 13 w najlepszym wydaniu.
Ale nie o moich mocach przeponowych miało być. Wracając z Pałacu natrafiłam na wystawę, którą wam polecam – rozrywka na każdą kieszeń w ramach spaceru, a podziwiać można prace młodych twórczych studentów. Zachwyca mnie różnorodność formy, tematyki, która gwarantuje, że każdy znajdzie coś miłego dla swojego oka. Poza tym dobrze jest od czasu do czasu obcować ze sztuką. To niczym balsam dla naszych styranych dusz. Człowiek na chwilę oderwie się od codzienności. Może natchnie go, sam sięgnie po aparat i zacznie uwieczniać otaczający świat. Przecież o to w tym chodzi, żeby bawić się, znajdować przyjemności tam, gdzie wydaje się, że ich nie ma. Zmienić spojrzenie. Przypomnieć sobie, że świat nie musi być taki straszny, bury, szary i nie ciekawy. To od nas zależy jak go pomalujemy.

Galeria UW Pałac Kazimierzowski
Krakowskie Przedmieście 26/28










http://blogroku.pl/2013/kategorie/blondynka-w-warszawie-,6f5,blog.html
Indeks

Indeks





Kiedyś marzenie każdego szanującego się szczypiorku co to niedawno od ziemi odrósł, dla dzisiejszej masy studenckiej często relikt, ale kiedyś INDEKS był czymś kultowym, można rzecz oznaką dorosłości. Jestem posiadaczką kilku, ale do tej pory pamiętam atak białej gorączki na wieść, że mój osobisty ukochany zaginął i do tej pory się nie odnalazł. Krąży gdzieś między wydziałami albo pokrywa się kurzem w jakiejś bliżej nieznanej szczelinie archiwum. Ma status NN. Ocieramy łezkę rozpaczy i wracamy do tematu. Dla rzeszy Indeks to synonim nie tylko ciężkich lat zakuwania setek stron, przesiadywania w bibliotece, zarywania nocy, ale przede wszystkim świetnej zabawy - czyż nie obiecywano nam, po tysiąckroć nie wbijano do głów, że okres studiów to najlepszy czas naszego życia - czy to prawda sami zweryfikujcie ową hipotezę :-) ja zachęcam tych co jeszcze nie bywali, a jeszcze bardziej tych co już zapomnieli, do wyprawy w okolice głównego kampusu UW, gdzie w sąsiedztwie mieści się INDEKS. Knajpka iście studencka - dobre przekąski, piwo lejące się strumieniami wszystko na kieszeń studenta oraz muza, która nie jednego twardziela poruszy :-) do łez. Polecam letnią porą skorzystać z ogródków kosztując specjałów szefa kuchni w sam raz na małego głoda będziemy mogli podziwiać doniosłą powagę architektury Krakowskiego Przedmieścia oraz tłoczące się grupy warszawiaków, studentów czy turystów. Indeks to idealny przystanek w spacerze po Traktacie Królewskim, jeśli chcemy w sposób niekonwencjonalny zwiedzać miasto.
Krakowskie Przedmieście 24
Window shopping

Window shopping






To co uwielbiam w grudniu, a jeszcze bardziej w zbliżającym się okresie przedświątecznym to mimo pozorów nie gorączka zakupów, ale wystawy sklepowe. Uwielbiam przechadzać się Marszałkowską, albo każdą inną ulicą stolicy w poszukiwaniu ciekawych ilustracji zbliżających się świąt. Wiem, że nie jesteśmy jeszcze tak bardzo rozwinięci w tej materii jak Brytyjczycy czy Amerykanie, ale w porównaniu do tego co było w zamierzchłych czasach komuny każda iluminacja nawet największego sceptyka przekona do piękna świąt. W związku z rosnącym zainteresowaniem i możliwościami jako skromny przedstawiciel szaraczka zabawię się w jednoosobowe jury i w grudniu co jakiś czas będę wam umieszczać moje nowe zdobycze wystawowe. Powyżej możecie zaobserwować mój ulubiony motyw zwierzęcy iście biegunowy.
Powyżej wystawa z samego centrum, która przyciągnęła mnie swoim zwierzęcym magnetyzmem. Lis – żywcem przypominający mojej świętej pamięci psa, urzekający jeleń, ale najbardziej zniewalający jest wilk, który od razu przypomniał mi bohatera powieści Nurowskiej „Nakarmić wilki”, którą ostatnio skończyłam czytać. A świstak siedzi i zawija w sreberko.
 

 

Mąka i woda

Mąka i woda

Publicznie przyznaję się, że jestem ofiarą... na szczęście nie przemocy domowej ani mody... jeszcze …przynajmniej w swoim mniemaniu :-) Stałam się ofiarą zjawiska wszędobylskiego trendu na kulinarne programy. Nie śmiem marzyć o możliwości chodzenia po restauracjach i delektowania się serwowanymi posiłkami, które bym później obsmarowywała na łamach poczytnego czasopisma, za co by mi oczywiście płacili, a ja stałabym się wyznacznikiem miejsc, gdzie warto się pokazać, żeby nie było obciachu wśród znajomych J  marzenia śniętej ryby, ale jakieś marzenia przecież trzeba mieć J Stałam się ofiarą w takim pojęciu, że wybrałam się z gromadką znajomych do lokalu, który jak się później okazało był tłem jednego z kulinarnych talk-show J a ja oczywiście nie skojarzyłam faktów. Jestem ignorantką, chociaż uwielbiam oglądać poczynania brytyjskiego krzykacza oraz gromadki ludzi gotujących dla kasy ( z przykrością muszę stwierdzić, że wolę brytyjskie edycje niż rodzime). Od razu człowiek w takim miejscu czuje się zobligowany do przybrania miny no- no bywam tu i siam… wiem co i jak. Czuję się dziwnie w takich miejscach, ale byłam ciekawa czy sława lokalu sprosta mojemu wygórowanemu podniebieniu J Korzystając z okazji, że wreszcie – nareszcie znajduję się w miejscu, gdzie serwują włoskie dania, a przede wszystkim pizzę, zamówiłam to na co miałam od dłuższego czasu ochotę. Błędem moim było zawierzenie, że zachowany zostanie rozsądek w proporcjach. Zamówiłam pizzę z anchois i dostałam porcję martwego morza na talerzu. Na szczęście w pogotowiu była karafka wody, która ugasiła pragnienie. Pobratymcy mieli rozrywkę podziwiając możliwości mojej mimiki J

Na osłodę dodam, że po pozbyciu się tuńczyka stwierdzam ze spokojem, że ciasto było dobre. Niestety porcje pozostałych dań jakie zawitały na naszym stole są bardziej odpowiednie na lunch niż spotkanie. Dla ciekawskich i lubiących bywać w miejscach w których bywają polecam
Mąka i woda
Chmielna 13a
Idąc Chmielną należy odnaleźć numer 13 i wejść w podwórze. Bardzo urokliwe miejsce, ale zniesmaczenie me nadal trwa :-)




DeLucka

DeLucka


Bywają takie dni w życiu każdego człowieka, że mu się nie chce. Nawet koniuszki jego włosów krzyczą desperacko NIE na wszelkie przejawy działań. W takich dniach najlepiej zaszyć się w jakieś głuszy, ale złośliwość losu sprawia, że zazwyczaj dopada nas taki stan nie gdzie indziej jak w drodze do pracy. Wtedy już wiemy, że po przekroczeniu progu zakładu pracy każda minuta, ba sekunda będzie wlekła się niemiłosiernie. Ciągliwość czasu zjawisko normalne, dokuczliwe, a jak człowieka dopada jeszcze głód niemiłosierny, a nie ma ze sobą obiadu z domu to w dodatku dręczą go myśli nieziemskie, na co mam ochotę, co dzisiaj zjem. Znajduję się w tak komfortowej sytuacji, że w miejscu mojej pracy mam dostęp do jedzenia na wynos. Nie jestem zwolenniczką tego rodzaju potraw chociażby dlatego, że mieliśmy kilka przypadków zatruć i trupów szwendających się w pracy, co nie wróży niczego dobrego. Czasami życie człowieka zmusza, więc bije się z myślami. Łut szczęścia sprawia, że od jakiegoś czasu mamy w pobliżu punkt serwujący potrawy rodem ze słonecznej Italy, a że uwielbiam makarony, pasty i wszelkie twory kuchni włoskiej, decyzja tym razem była prosta, jeśli chodzi o rodzaj jedzenia. Kolejna udręka dnia, ale na co się zdecydować? Tyle jest możliwości. Lubię mieć dużo i barwnie na talerzu, więc zdecydowałam się na makaron - za to duży plus, że klient może sobie wybrać makaron taki jaki chce, zielona wersja z łososiem szpinakiem i sosem :-)
Porcja spora, zaspokoiła głoda, a poza tym okazało się, że w momentach zgrozy pt. nie mam obiadu!!!! - mogę w ciemno wybrać się do DeLuca na potrawy rodem z Włoszech, a jako pracownik mam zniżkę :-)

DeLuca
poziom +1
Blue City
Al. Jerozolimskie 179
Przeznaczenie

Przeznaczenie

Niech mi ktoś wreszcie odpowie na odwieczne pytanie: co z tym przypadkiem?
Zaiste kontrowersyjna kwestia, wzbudzająca skrajne emocje, podnosząca ciśnienie. Dzisiaj postanowiłam zmierzyć się z tym zjawiskiem. Pewnie stukacie się w czoło pytając, ale co to ma wspólne ze zwiedzaniem Warszawy? Z pozoru wydawałoby się, że nic, a jednak tak wiele. Już tłumaczę.
W drodze do "Przystanek Cafe" pada pamiętna kwestia: Aaa! Omal bym zapomniał!!!! Musisz tam iść!!! Ale słyszysz mnie?!! - tutaj następuje gwałtowne potrząsanie mną, nad wyraz niebezpieczne zjawisko w komunikacji miejskiej zwłaszcza kiedy tracimy przyczepność. - Odpowiadam grzecznie - Daaa! Przecież słucham!!! - w tym momencie pada adres i nic poza tym. Mam znaleźć i nie zadawać więcej pytań. Także uczyniłam, ale w między czasie wydarzyło się coś jeszcze. A mianowicie wybrałam się w celach naukowo-poznawczo-turystycznych do fabrycznego cudu industrialnego zwanego Łodzią, istny koszmar, jeden wielki plac budowy. Ambitnie podeszłam do zadania, wybrałam się z rana, odnalazłam bezbłędnie zacną noclegownię i wyruszyłam na włóczęgę. Po drodze wypróbowywałam nowe buty, co skończyło się zakupem nowych butów :-) dla kobiety każdy pretekst jest dobry, żeby powiększyć swoją już i tak sporą kolekcję butów.
Przechadzając się 6 Sierpnia w poszukiwaniu Piotrkowskiej natrafiłam na miejsce, które nakazano mi w tak konspiracyjny sposób odwiedzić w Warszawie. Byłam zachwycona wizytą, dlatego dzisiaj postanowiłam przy okazji przeuroczego spotkania dokonać porównania wrażeń. Świadoma tego co działo się w łódzkim odpowiedniku nastawiłam się na to co tylko mogło potwierdzić moje oczekiwania. Można powiedzieć o mnie wiele, ale nie to, że trwonię pieniądze. Jeśli wybieram jakieś lokale to kieruję się przede wszystkim ceną, klimatem, który urzeka, ale co najważniejsze jedzeniem, przez żołądek do mego serca można trafić najszybciej.
Jestem amatorem naleśników – zapewne pamiętacie rabarbarowe z Bambino czy z Mleczarni. Nie wiecie jednak tego, że jeszcze niedawno miałam swoje ukochane miejsce na Chmielnej ALMOND, które niestety zniknęło z mapy gastronomicznej stolicy. Było to miejsce wyjątkowe z trzech powodów.
1. mega 40 cm. naleśniki w wersjach do koloru do wyboru 2. piwo za 6 zł. z SOKIEM WIŚNIOWYM - unikat na skalę Warszawską - gdzie nie pójdę to sok malinowy, tudzież imbirowy... a ja uwielbiam wiśniowy... hlip 3. wystarczyło, że przekroczyłam próg i wiedziano co chcę :-) to niesamowite uczucie :-)
To sprawiło, że jak pewnego dnia mój niedoszły mężczyzna zabrał mnie do Almond, a tam przywitała nas włoska knajpa, pękło mi serce. Poczułam się pusta. Co teraz? Aklimatyzacja i poszukiwania nowego miejsca... to jak szukanie nowego faceta. Często żmudna praca, bez perspektyw...
Żałoba trwała do dzisiaj :-)
Przekraczając próg MANEKINA wiedziałam, że jestem we właściwym miejscu, że to nie był przypadek. To było przeznaczenie!!! Nie liczę, że poczuję klimat Almond, to było coś wyjątkowego, ale wiem, że tutaj zaspokoję swoje naleśnikożerstwo :-)
Wystrój jest surrealistyczny, ale w dobrym tego słowa znaczeniu, obsługa przesympatyczna, a jedzenie to istna rozkosz dla podniebienia. Oferta sprawia, że godzinami można dywagować nad tym co dzisiaj. Kolejka, która ustawia się przed restauracją jest najlepszym dowodem na to, że jesteśmy świadkami narodzin kultowego miejsca w stolicy.
Dlatego nie zwlekajcie tylko podążajcie czym prędzej na Marszałkowską 140, a może przy odrobienie szczęścia spotkacie tam uroczą blondynkę pałaszującą kolejnego naleśnika z listy.

Teraz zagadka. Jedno z umieszczonych zdjęć nie ilustruje warszawskiego Manekina. Dla spostrzegawczych nagroda :-)









MANEKIN
Marszałkowska 140
podpowiadam jadącym z centrum nie wysiadać przy Metrze Świętokrzyska tylko przystanek dalej Królewska
chyba, że ktoś ma ochotę na spacer, ale to polecam bardziej po posiłku :-)
Tylko MDM

Tylko MDM

Ostatnio zastanawiałam się z jaką częścią Warszawy jestem najbardziej związana, gdzie moje serce zaczyna bić szybciej. Znalezienie swojego miejsca może nam zająć całe życie i to też nie oznacza, że je odnajdziemy. Dla mnie ważne są miejsca, które wpisały się przez lata w nasz życiorys, stając się naszą integralną częścią. Mokotowska to moja ulica - tutaj dokonuje się moja ścieżka życiowa, tutaj wyciskam z siebie siódme poty. Tutaj w sąsiedztwie znajduje się Luna - kino, które dostarcz mi tylu emocji, a Prasowy czy Bambino karmią niczym matka. Tutaj poznaję tych, co sprawiają, że nie tracę wiary w ludzi. Istotą dzisiejszego przekazu jest tworzenie swojej mapy Warszawy. Waszych miejsc, budowanie własnej tożsamości i przynależności do przestrzeni miejskiej. Miasto to nie tylko miejsca, które warto zobaczyć, barowe życie, ale ludzie - relacje, świadectwa historii. MDM dla jednych to skupisko brzydoty, ucieleśnienie komunistycznego paszkwila. Dla mnie to świadectwo niechlubnej przeszłości, historii i czasów, które miały duży wydźwięk na obecny stan rzeczy. Wybaczcie refleksyjny ton, ale jestem świeżo po obejrzeniu "Człowieka z nadziei" Wajdy. Fascynacja tamtym okresem przyczyniła się do poszukiwania śladów PRLu, a MDM to żywe świadectwo, które trwa tuż za rogiem, często niedostrzegane. Z rozbawieniem wspominałam wycieczkę szlakiem rzeźb okalających plac. Podziwianie tych topornych monumentów więcej mówi o tamtych czasach niż niejedna karta historii. Do dzisiaj zachowała się tylko jedna mozaika oddająca hasła tamtej epoki. Czasem dobrze jest wybrać się do miejsc, które mijamy codziennie w pośpiechu i spojrzeć na nie z innej perspektywy.
 
 




Życiowy przystanek

Życiowy przystanek

- Ja wysiadam!!! - chciałoby się rzec kiedy świat wariuje, a my mamy już dość.
Wtedy najlepszym lekarstwem dla strapionej duszy bywa spotkanie tak znienacka niezapowiedziane, a jednak jakby na miejscu. Tak mało potrzebujemy do szczęścia, a tak często o tym zapominamy. Filiżanka gorącej czekolady z miętą, gorący strucel z rozpływającym się w ustach jabłkiem i drugi człowiek.
Zdjęcia same mówią za siebie ile szczęścia w nas drzemie. Tylko czasem potrzebujemy kogoś kto nam o tym przypomni.
Tym co błądzą, wątpią, a nawet utracili kurs... polecam PRZYSTANEK CAFE ul. Jeziorna 2.
Już sama wyprawa, dla niektórych na drugi kraniec Warszawy, bywa przygodą, a co dopiero odkrywanie tajemniczego miejsca ukrytego zza rogiem osiedla domków jednorodzinnych, gdzie z okna widać EC SIEKIERKI.
Obsługa przesympatyczna, menu nie skomplikowane, ale zaspokajające wszelkie zachcianki, a przede wszystkim nie rujnujące kieszeni :-) Mankamentem tajemnicza toaleta :-)








Dynia jaka jest każdy widzi

Dynia jaka jest każdy widzi





"Cudze chwalicie swego nie znacie" za to kocham Polaków :-) Mamy tendencję do przemycania do własnej tradycji elementów amerykańskich. Dzisiaj nie będziemy niczego zwiedzać, ponieważ dynia jest wszędobylska :-) Ogarnęła lokale, witryny sklepowe, stoiska, przechodniów, nawet moją kuchnię. Najpiękniejsze w tym przywłaszczeniu jest come back dyni w kartach menu:-) Uwielbiam dyniową zupę.
Oczywiście domowej roboty w wersji kremowej... chociaż cudzą nie pogardzę... to dla mnie niebo w gębie.
Dyniowa tarta, kurczak w dyniowym sosie... Już jestem głodna.
Najistotniejsze w tym całym szaleństwie halloweenowym jest to, że mamy kolejną okazję do zabawy, przebieranek i psikusów za słodycze.



Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger