PINI

PINI


W nastroju iście przedświątecznym uroczyście donoszę, że z tęsknoty za swoim kątem odkryłam znienacka, że coraz częściej bywam w jednym miejscu, które sprawia, że chcę do niego wracać. Na to co straszy za oknem najlepsza jest oczywiście mega zupa tajska. Tylko, że w takim miejscu człowiek nie zapadnie się w wygodnym fotelu czy kanapie, nie będzie odurzał się zapachami świeżo parzonej kawy, herbaty zimowej rozgrzewającej zatwardziałych zmarzluchów, czy rozpływał się pod wpływem gorącej czekolady z listkiem mięty. Dostępnej również w innych wariantach smakowych.


Poszukując akcentów świątecznych wprawiających nas w odpowiedni nastrój poszperałam i takie o to mi fantazyjne kompozycje wyszły :-) Śmieję się w skrytości ducha, że jakieś knajpki znikają z naszej mapy, na ich miejsce pojawiają się  inne, co to byśmy się nie spodziewali, że skradną na dłużej nasze serce. Z pozoru PINI wydaje się taką z kategorii omijaj mnie szerokim łukiem, ale jest kolejnym dowodem, że nie należy oceniać książki po okładce. Warto wybrać się do niej na chwilę zapomnienia i oderwania. Zwłaszcza przy krainie deszczowców, która opanowała świat.

                                                                             PINI
Mokotowska 19
Uciekające KURCZAKI

Uciekające KURCZAKI



Ostatnio powróciliśmy do próby podjęcia tradycji organizowania spotkań w ramach wspólnych zmagań z materią naukową. Wiedząc, jak może być trudno nie poddawaliśmy się tak łatwo. Nie zniechęciła nas pogoda ani pora. Za pierwszym razem udaliśmy się do STREFY na kilka dni przed jej zamknięciem na dobre. Tym bardziej ulotność miejsc. Nie wysilając się zbytnio na następne miejsce spotkania wybraliśmy lokal po drugiej stronie. Padło na MAŁE PIWO, ale w związku z cieniem głodomora przenieśliśmy się do knajpy obok. Zapowiadała się kusząco KURCZAKI. Jak na kurę przystało ubrana w iście designerskie piórka, zapachy przekonywały o słuszności wyboru, ale nie może być tak ładnie i pięknie, jakby się człowiekowi na początku wydawało. Nagle okazało się, że na kurę to do godziny możemy poczekać. No peszek. Porcje zup i reszty są opłakane. Nie mówiąc już o palecie serwowanych dań. Z opresji uratowała mnie porcja (przedostatnia) pierogów. Jak ktoś głodny to zje wszystko, byle ciepłe i zapychające.


Komizm miejsca dopełnia fakt, że można zamówić sobie z pobliskiego OKIENKA belgijskie frytki i skonsumować je w Kurczakach. Tak dla urozmaicenia pobiegać między knajpami. Porcja słuszna, ale przecież nie o to chodzi.

Kurczaki Oleandrów
Limity i ograniczenia nie interesują mnie...*

Limity i ograniczenia nie interesują mnie...*



Ograniczają nas często konwenanse, ludzie... w najgorszym przypadku sami siebie ograniczamy. Efektem ograniczeń czasowych jest wejście w ślepo do najbliższej knajpki jaką znajdziemy w promieniu 5 metrów. Z jednej strony możemy dać ponieść się przygodzie. Z drugiej możemy poczuć się rozczarowani - kręta droga do toalety, wspinasz się po schodach, które nie mają końca, pod koniec okazuje się, że jesteś nie po właściwej stronie mocy, przy finiszu dostajesz prztyczkiem w nos. Nie masz drobnych, nie wejdziesz. Musisz wracać tą samą drogą, żeby rozmienić pieniądze, wspiąć się po spirali schodów, nie zapomnieć na ostatnim zakręcie skręcić w prawo, przedrzeć się przez jeden z licznych działów księgarni z którą sąsiaduje kawiarnia, znowu wspiąć się na półpiętro i jak nie straciłeś zapału w połowie to jesteś u celu... Ceny kawy, które odstraszają śmiertelników, ale czego spodziewać się po sieciówce. Może jakiegoś ukłonu w stronę szarej masy. W końcowym rozrachunku to wszystko nie ma znaczenia, bo nie liczy się miejsce, świąteczna gorączka na zewnątrz, tylko człowiek z którym chcesz spędzić jak najwięcej czasu, ponieważ wiesz jak zabiegane jest życie i na następne spotkanie możesz czekać nawet pół roku. W takich momentach trzeba szukać pozytywów - brzdęk tłuczonej porcelany towarzyszący nam przy zielonych pierogach i łykach kawy jest oznaką podwójnego szczęścia, rozkoszowanie się piernikiem przynosi wspomnienie świąt, które czają się za rogiem, wiesz, że będziesz omijał szerokim łukiem sieciówki, a na koniec odkrywasz uroczy mural, który niczym perełka lśniąca w ciemnościach bramy czeka na tych, co to go dostrzegą niepospiesznie pędząc w stronę świateł centrum, zatrzymując się na chwilę i uśmiechając radośnie ruszą w dalszą drogę.


MegaVega

MegaVega


Kiedyś rozśmieszyło mnie stwierdzenie mojej nauczycielki francuskiego, że pewnie jestem wegetarianką, rzucone mimo chodem przy omawianiu słownictwa dotyczącego jedzenia. Wbiłam w nią oczy jak złotówki i pytam skąd taki pomysł. Skoro jestem spaczona artystycznie to pewnie nie jadam mięsa. Takie skróty myślowe ludzie na nasz temat tworzą, fascynujące. Z drugiej strony, co ma piernik do wiatraka?

 Jeśli chodzi o mnie to trudno mnie skatalogować, zaszufladkować i wsadzić w jakieś ciasne ramy :-) Może i maluję, ale na Akademię nie poszłam, chociaż marzyłam o wydziale scenografii, a po liceum o szkole teatralnej, nie żeby grać, tylko projektować kostiumy. Skończyło się na walczeniu z plastykiem, kursach, warsztatach...  
Może i piszę, nawet publikuję, ale przecież nie zawładnęłam ludzkimi umysłami, nie nadano mi tytułu, medalu nie przypięto do piersi. Dobra, jeszcze tego nie zrobiono :-)
Jeśli chodzi o jedzenie sprawa komplikuje się. Spokojnie można mnie określić mięsożercą. W ogóle uwielbiam jeść, dobrą kuchnię też kocham, co niestety nie przekłada się na zdolności kulinarne, ale przecież nie piszę oferty matrymonialnej.
Podziwiam ludzi, co to mają odwagę postawić całe swoje życie do góry nogami dla IDEI. WEGANIE uznając prawa zwierząt - podkreślają prawo do życia, a w szczególności prawo do wolności od cierpienia piętnując warunki w jakich są hodowane. Jeśli chodzi o zwierzaki jestem wrażliwcem - widząc akty brutalności wobec psów, koni itd. już ja wiem, jak należałoby postąpić z takim właścicielem. Dopingowałam uciekającym kurczakom, ale jestem człowiekiem i nie wyobrażam sobie wyeliminowaniu produktów odzwierzęcych ze swojej diety. A ultraweganizm nie ogranicza się do jedzenia. Skrajni wyznawcy nie używają kosmetyków, nie kupują ubrań powstałych ze zwierzęcych surowców, nie biorą udziału w których wykorzystują zwierzęta - odpada wyprawa do zoo czy cyrku. Nie wspominając o bojkotowaniu testowaniu produktów na zwierzętach.
Ciekawostką może być fakt, że ruch narodził się w 1944, więc nie jest to jakiś nowy chwilowy zryw.
Dieta opiera się głównie na 4 grupach pokarmowych: warzywa i owoce, zboża, rośliny strączkowe, nasiona, orzechy i oleje roślinne.
Jak każda kobieta pragnąca urozmaicenia w życiu postanowiłam poszukać w swoim mieście wegetariańskiej kuchni. Okoliczności są o tyle sprzyjające, że mam nowych znajomych z którymi mogę poznawać zakamarki tego półświatka.

Tak oto znalazłam się w barze #1 serwującym wegańskie potrawy. Chociaż staram się próbować nowych potraw ostatnio rozkoszuję się zupą tajską. Jest pikantna, co dla mnie stanowi wyzwanie, ale istny melanż składnikowy przyciąga mnie do siebie za każdym razem. Poza tym jest mega sycąca. Ta zupa to jak podróż do odległego kraju, nieznanej kultury.

Jak widać nie trzeba być artystą, żeby poznawać nowe kuchnie. Ważne, żeby próbować, szukać swoich smaków, nie ograniczać się do jednego - naszego sprawdzonego. Chociaż ślepe zapatrzenie w to, co obce też nie jest dobre. Złoty środek i rozsądek to podstawa. Bawcie się, cieszcie się. A mojego wegaBaru poszukajcie koło Metra Politechnika wysiadając w stronę Nowowiejskiej.

Mam OCHOTĘ

Mam OCHOTĘ


Kiedy nadarza się okazja do zwiedzania starych kątów nie trzeba mnie długo namawiać. Zaproszenie na wernisaż Mateusza Kowalczyka, którego prace możecie podziwiać w MAM OCHOTĘ przy Grójeckiej 75 oraz na stronie
        http://jonasz-k.tumblr.com/ było idealnym pretekstem do wyjścia na miasto :-)

MAM OCHOTĘ okazało się przytulnym miejscem, gdzie można rozsiąść się wygodnie na kanapie z dobrą książką i kawą, uciąć sobie pogawędkę, wdać się w artystyczną dysputę z sentymentem przypominając sobie własny wernisaż i zabawę ze sztuką.



Coming out

Coming out


 Najważniejszy moment w życiu każdego początkującego artysty to wernisaż najlepszych dyplomów :-) Należy wspierać polskich artystów.












Czas oczekiwania 40 minut

Czas oczekiwania 40 minut



Czasem w oczekiwaniu na coś można zyskać coś więcej niż żylaki :-) Zauważam, że mam już swoje miejsce na randkę wolę iść do sprawdzonego miejsca niż czekać na boży odpust męskiej wyobraźni. MANEKIN jest jak wehikuł czasu. Dzięki niemu możemy poczuć klimat PRLu i nieodzownego elementu tamtych czasów - KOLEJEK.
Śmiałam się z rozbawieniem, kiedy mijający nas starszy pan zapytał nieśmiało - Za czym ta kolejka? - Nie mogłam się powstrzymać i powiedziałam "Mięso rzucili" :-) miewam poczucie humoru, jak na blondynkę przystało.

Kiedy człowiek odstoi swoje apetyt wyostrza się do granic możliwości, więc zje wszystko, chociaż wybór jest zawsze trudny. Tym razem skusiłam się na spaghetti naleśnikowe z kurkami, których kiedyś bym nie ruszyła. 
Po konsumpcji zdrowy rozsądek podpowiadał, że należałoby się przejść, rozprostować stare kości, chociaż pogoda za oknem nie przekonywała do jakiejkolwiek formy wytykania nosa z ciepłego pomieszczenia. Ale jak mus to mus.

Od jakiegoś czasu w napięciu oczekujemy dnia otwarcia II LINII METRA. Wiekopomna chwila zbliża się. Można już przechadzać się Świętokrzyską podziwiając nowy deptak ozdobiony okazałymi roślinami. O wiele ciekawsza może wydać się prowizoryczna wystawa ukazująca przeobrażenia ulicy Marszałkowskiej na przestrzeni lat. Dla historyków amatorów, miłośników miejskiej przestrzeni warto pokusić się o spacer wzdłuż Marszałkowskiej zaczynając od Maca, żeby z uśmiechem na ustach zobaczyć jaką piękną mieliśmy Warszawę :-)  


















Sposób na blondynkę

Sposób na blondynkę

W kraju nad Wisłą przeżywamy boom - poszukujemy przepisu na wszystko - życie, pracę, udany związek. W księgarniach półki uginają się od poradników jak osiągnąć stan zen, pudło przekazuje nam rewelacje jak się ubierać, malować, gotować, gdzie bywać, co zrobić, żeby nasz dom był atrakcyjny, a seks udany itd. Jakby człowiek brał to wszystko na poważnie to po pierwsze nie starczyłoby mu życia na ŻYCIE, nie wspominając o czasie na realizację ambitnych planów dopasowania się do owego wyidealizowanego obrazka.
Przepis na ciasto jest prosty: 5 kilo śmiechu, 5 kilo radości, 5 uśmiechów do największych ponuraków, znalezienie czasu na to co kochasz, merdający ogon. Uścisk w potrzebie, silne ramie. Świadomość, że nie zawsze jest pod górkę, czasem mamy jazdę bez trzymanki z górki na pazurki z miękkim lądowaniem. Czasem się potykamy, ale wstajemy i idziemy dalej. Czasem nie bywa kolorowo, ale to zawsze się zmienia, bo nic nie trwa wiecznie.
Sposób na szczęśliwą blondynkę jest bardziej banalny. Wyciągnij blondynkę w pogodę pod psem do centrum. Zaprowadź do miejsca, które unika przez spaczenie zawodowe i napisz jej instrukcję gdzie ma dotrzeć. Kiedy tylko wyjrzy zza rogu dostrzegając w tak przygnębiającym miejscu patio z widokiem na wieżowce i auta uśmiechnie się z przekąsem, stoliki opatulone do ściany obrośniętej dzikim bluszczem ją rozczulą, więc zapomni o tym gdzie jest i będzie prze szczęśliwa, bo jest z Tobą, a przy okazji zje.... SUSHI :-)
Oczywiście nie poprzestanie na tym. Następnie zejdzie posłusznie pięterko niżej na puchar lodowy i na domiar złego popije to czekoladą :-) podziwiając przy okazji świąteczne dekoracje w połowie listopada :-) Jak tu jej nie kochać, kiedy jej tak mało do szczęścia potrzeba :-)


ZUPlandia

ZUPlandia


Pamiętasz, była jesień,
Mały hotel "Pod Różami", pokój numer osiem,
Staruszek portier z uśmiechem dawał klucz,
Na schodach niecierpliwie
Całowałeś po kryjomu moje włosy,
Czy więcej złotych liści było,
Czy twych pieszczot, miły,
Dzisiaj nie wiem już.

Odszedłeś potem nagle, drzwi otwarte,
Liść powiewem wiatru padł mi do nóg,
I wtedy zrozumiałam: to się kończy,
Pożegnania, czas już przekroczyć próg.

Pamiętasz, była jesień,
Pokój numer osiem, korytarza mrok,
Już nigdy nie zapomnę hoteliku "Pod Różami",
Choć już minął rok.

Kochany, wróć do mnie, ja tęsknię za tobą.
I niech rozstania, kochany, nie dzielą nas już.
Pociągi wstrzymać, niech nigdy już listonosz
Złych listów nie przynosi pod hotelik róż.

                                                                                                                         Sława Przybylska "Pamiętasz była jesień"


Nadeszła moja ulubiona pora roku. "Pamiętam, była jesień" przypomina mi konkurs piosenki na którym walczyłam ze swoją chorobliwą nieśmiałością i tremą :-))) ale to stare dzieje, nie to, żebym pokonała jedno czy drugie, ale jest znacznie lepiej.
Każdy śpiewać może, ale nie o tym miała być mowa. Jesień dla niektórych to czas udręki, a dla mnie ferajna barw, powietrze przesączone deszczem, wielkomiejskim potem, tętniącym życiem. Ale przede wszystkim jest to czas poszukiwań ZUPY idealnej. Każdy ma swój smak z dzieciństwa. Narodową chlubą powinna zostać okrzyknięta POMIDORÓWKA. Znajdźcie mi Polaka, co to nie lubi zupy z przecieru z pomidorów :-) Może należałoby ustalić ranking zup. Ja lubię poszukiwać nowych doznań - dyniowe, z soczewicy, groszkowe, kukurydziane, serowe... Zabawne, że każda zupa wiąże się w moim przypadku ze wspomnieniem - określonymi osobami, miejscami, czasem, zapachem.  kody smakowe zapisane w pamięci pozostaną. Najwięcej emocji wiąże się z pierwszą własnoręcznie przygotowaną zupą :-) Kto mnie lepiej zna wie, że jestem antyTOP CHEF - gotuję tak, że gwiazdki powinni mi przyznawać za trzymanie się z dala od kuchni :-) A tak na poważnie - do tej pory pamiętam rozmowę o pracę w zawodzie. Pani Dyrektor ze śmiertelną powagą zapytała: "Czy Pani umie gotować?" - Tak, wodę na herbatę - parsknęłam śmiechem. - Nie po to uzyskałam dyplom UW, żeby dzieciom gotować. Od tego są kucharki. Co innego gotować z dziećmi w celach edukacyjnych...
Ale o zupach i jesieni miało być :-)
Jesień to także czas zabiegania - wzmożonej aktywności, przełamywania siebie, optymistycznego patrzenia w przyszłość.
W poczukiwaniu swojego STOUT'a

W poczukiwaniu swojego STOUT'a


Czasem człowiek musi się napić, więc szuka odpowiedniego wodopoju. Z czasem człowiek odkrywa, że dojrzewa. Jak był młody to i mało się działo, a może po prostu żył w błogiej nieświadomości i tak mu było lepiej. Z wiekiem człowiek miewa to szczęście, że poznaje na swojej drodze odpowiednich ludzi, co to im drogę wskażą... Człowiek uświadamia sobie ile tracił, a potem łapie się za głowę, że tyle tego jest i znowu nie wie co wybrać, więc szuka. Z jednej strony lubię poznawać nowe gatunki, poszukiwać swojego smaku, ale często jest tak, że to nie jest to. To jak z partnerem, coś musi zagrać, żeby się działo... Jakiś czas temu zasmakowałam w ciemnych piwach górnej fermentacji - STOUT skradł mi serce. Do niedawna podlewałam się CYDREM zacnym trunkiem :-) ale jak to z kobietami bywa obyło mi się i znowu zapragnęłam odmiany, a raczej powrotu do tego co lubię. STOUT z nutą chocolate lub coffee niebo w gębie.

Tym razem podziwiałam kolekcję szkła oraz przypominającą lata młodości kolekcję puszek po piwach na ścianach przy okazji degustacji w
BrowArmi Królewskiej
ul. Królewska 1 - wejście od Krakowskiego Przedmieścia

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger