PINI


W nastroju iście przedświątecznym uroczyście donoszę, że z tęsknoty za swoim kątem odkryłam znienacka, że coraz częściej bywam w jednym miejscu, które sprawia, że chcę do niego wracać. Na to co straszy za oknem najlepsza jest oczywiście mega zupa tajska. Tylko, że w takim miejscu człowiek nie zapadnie się w wygodnym fotelu czy kanapie, nie będzie odurzał się zapachami świeżo parzonej kawy, herbaty zimowej rozgrzewającej zatwardziałych zmarzluchów, czy rozpływał się pod wpływem gorącej czekolady z listkiem mięty. Dostępnej również w innych wariantach smakowych.


Poszukując akcentów świątecznych wprawiających nas w odpowiedni nastrój poszperałam i takie o to mi fantazyjne kompozycje wyszły :-) Śmieję się w skrytości ducha, że jakieś knajpki znikają z naszej mapy, na ich miejsce pojawiają się  inne, co to byśmy się nie spodziewali, że skradną na dłużej nasze serce. Z pozoru PINI wydaje się taką z kategorii omijaj mnie szerokim łukiem, ale jest kolejnym dowodem, że nie należy oceniać książki po okładce. Warto wybrać się do niej na chwilę zapomnienia i oderwania. Zwłaszcza przy krainie deszczowców, która opanowała świat.

                                                                             PINI
Mokotowska 19

Brak komentarzy:

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger