Trampki w mysiej norze

Trampki w mysiej norze


Coraz częściej zdarza mi się przyłapywać siebie na gorącym uczynku. Trafiam do jakiegoś miejsca i coś się zaczyna dziać. Wprowadziłam w życie projekt SPOKOJNA i na każdym rogu śmieję się z siebie. Odkopałam z dzieciństwa wspomnienia pierwszej wizyty w ciemni. Wchłonęła mnie, ukradła moje serce. Myślałam, że mijające lata zatrą te wspomnienia, silne uczucia, które wywołała we mnie. Jaka byłam naiwna. Raz zaszczepiona miłość nie opuści cię już nigdy. Jesteś jak skażony egzemplarz. Możesz uciekać od niej, chować się, ale prędzej czy później cię dopadnie.

 Skradłam się za kolumną w Mysiej norze i chłonęłam historię człowieka niewiele starszego ode mnie. Z cynicznym nastawieniem śmiałam się kolejny wariat, co to mu się udało robić to co kocha i jeszcze mu za to płacą. No piękne rzeczy, ale przecież to nie moja bajka. I nagle zaczęłam się bić sama ze sobą. A niby dlaczego nie. Dlaczego nie pomyślę sobie, że za 10-15 lat to ja będę siedzieć po drugiej stronie i będę się śmiać opowiadając jak to kiedyś byłam jedną z was....
wybujała wyobraźnia uwiera, ale czasami należy założyć różowe okulary i pouśmiechać się do świata, bo tak naprawdę nie wiesz co będzie, dokąd poprowadzi cie obrana droga...


Prace Szymona Brodziaka można oglądać na Mysiej 3 na II piętrze
Z Brodziakiem jest tak, albo go pokochasz albo będziesz kręcić nosem. Dla mnie to punkt odniesienia, spojrzenia.
Po "spotkaniu" czułam niedosyt. Ma coś w sobie jako człowiek, zaintrygował mnie, zainteresowała, a to zdarza mi się coraz rzadziej.






Znajdź TRAMPKI :-)

Konserwa

Konserwa




 Wiatr poniósł mnie ostatnio na skrzydłach w zachodnią część Polski. Jak człowiek opuści swoje miasto w pierwszym odruchu zachwyca się nowym otoczeniem, co jest naturalne. Nowa przestrzeń dostarcza nowych przeżyć, bodźców, doświadczeń. Z jednej strony to dla mnie wyzwanie - nauka topografii, zorientowanie się co w trawie piszczy. Jeśli chodzi o Poznań odnalazłam się w rekordowym tempie. Byłam z siebie dumna. Może to zasługa tych murów, przestrzeni miejskiej, która mnie wchłonęła. We Wrocławiu czuję się, jakbym była u siebie, więc to całkiem inny wymiar doznań. Tutaj pozwalam sobie na lenistwo, odwiedzam ulubione zakamarki, a potem wymuszam na sobie chodzenie tam, gdzie jeszcze mnie nie było. Chociaż lubię te swoje wycieczki tym razem zadziało się coś nadzwyczajnego. Pomijam fakt, że odkryłam miejsca godne rozsławienia nie tylko ze względu na lokalizację, czy na wyznawane ideały i wartości, ale przede wszystkim ludzi. Pozwolili mi zajrzeć do swojego świata, co okazało się inspirujące, pokrzepiające i dające nadzieję, że nasz kraj ma jeszcze ludzi dzięki którym możemy przenosić góry :-) Ale powracając do mojego odkrycia. Wracając do domu poczułam, że mimo bycia gdzieś indziej dobrze mi z myślą, że wracam do stolicy. Tą wyjątkową myśl podtrzymałam w ostatni dzień ferii, który postanowiłam uczcić w nietypowy sposób. Wybrałam się na "premierowy" pokaz do Teatru Powszechnego na "Wojnę i pokój". Ale zanim to nastąpiło musiałam się posilić w mijanej w ostatnim czasie knajpce, niczym innym jak BURGEREM :-) Konsumując bułę ociekającą BBQ zawzięcie przeżywałam zdobywanie brązowego medalu. Zestaw z frytkami jest słusznym zamiarem, ale nie powiem, żeby mnie powaliło, dlatego nadal będę szukać swojego burgerowego raju, a raczej miejsca zastępczego... bo jeden domowy burger kiedyś podniósł poprzeczkę. Jeśli chodzi o sztukę... wyszło, że z wiekiem staję się konserwą. Możliwości przekazu jakimi dysponuje teatr są niepowtarzalne. Z uznaniem patrzę na wysiłki reżyserów, którzy próbują tchnąć współczesnego ducha w klasyczne dzieła. Marcin Liber słusznie nazwał swoją interpretację dzieła Tołstoja FANTAZJĄ. "Wojna i pokój" stanowi tło do wypowiedzi o Rosji, jej dążeniach, żądzach, które obserwując sztukę mimo upływu czasu wiele się nie zmieniły, może z wyjątkiem obrania bardziej krwawej postaci. Niektóre fuzje łączące współczesne narzędzia wyrazu z klasycznym strojem zasługują na uznanie. Tylko czy nadmierna nagość musi być jednym z kluczowych aspektów sztuki mającej tyle do zaoferowania. Czy nie da się już krzyczeć bez nagości?

Zachęcam swoich czytelników do oddania na mnie głosu :-)




WroLOVEr

WroLOVEr

Dzisiaj kolejna dawka lekkiego odstępstwa od codzienności. Moja dusza jest rozdarta między dwa miasta.
Z jednej strony moje miasto matka, które mnie wypluło, wyedukowało, do pracy zaciągnęło. Z drugiej miasto sroka, co to serce skradło i nad Odrą porzuciło. Kobiety z natury bywają uparte, nie jestem wyjątkiem. Postawiłam na swoim i pojechałam tam, gdzie serce mocniej bije. Wróciłam z materiałem, radością i siłą do dalszej pracy. Ale o konkrety prosimy.


Pierwsza odsłona to moja nowa łakoma pasja - burgerowe szlaki wyznaczam kiedy głód mnie dopada. W pocie czoła pracowałam, więc głodu nie zauważałam. Rację znowu miałam BURGER LOVER na Więziennej mym oczom się ukazał. Następnego dnia w śnie słonia ujrzałam, więc do MANGO MAM tanecznym krokiem pognałam. Z zazdrością na królika popatrzyłam.


Krasnali po drodze nowych wypatrywałam. PANATO CAFE niczym hydro zagadka w zaułkach odnalazłam i się dosłownie zasiedziałam. Najlepsze lody w życiu zjadłam i już nad Odrą ducha wyzionąć mogłam, gdyby nie deszcz zaczął padać, a wtedy to tylko czekolada pomaga z malinami na dnie tworzyć bohomazy.



Bez rymu, bez taktu, ale Wrocław sprawia, że wpadam w zawirowania.
Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger