Vega czy nie-vega




Po lekturze Karen Duve "Jeść przyzwoicie" miałam ochotę podjąć strajk głodowy, co w obecnym czasie politycznych rozstrzygnięć mógłby zostać omylnie odebrany. Przedwczesne realizowanie postanowień noworocznych przerodziło się w eksperyment na sobie. Duve dzielnie przebrnęła przez wszystkie rodzaje żywienia wykluczającego ze swojej diety mięsiwo wszelkiej maści, okraszając swoje zmagania epizodami z piekła rodem - rzeczywistość uciekających kurczaków stanęła mi przed oczami. Czytając fragmenty poświęcone warunkom hodowli czy pseudohumanitarnego uśmiercania zwierząt, dzięki mojej nad wyraz wybujałej wyobraźni nabawiłam się spazmów. Byłam gotowa zaprzestać jeść, w ogóle, zacząć się biczować w poczuciu klęski naszego gatunku, który dla własnej przyjemności ma krew niewinnych zwierząt na rękach i śpi spokojnie... W desperackim przypływie utożsamiania się z autorką rzuciłam się pomiędzy regały supermarketów i zbladłam. Przy swojej skromnej pensji taniej byłoby kupić kawał ziemi i samej wszystko hodować, nie żyjąc w poczuciu wyrządzania krzywdy nikomu. Szkoda, że nikt jeszcze nie wpadł na pomysł napisania powieści w której to światem rządziłyby zwierzęta, a ludzie stanowiliby ich główne źródło pokarmu... A propos pamiętam z dzieciństwa swoją fascynację "Folwarkiem zwierzęcym", kiedy to byłam na tyle mała, niewinna i nieświadoma szerszego kontekstu... mam jeszcze adaptację na VHS w wersji animowanej :-)
Ale miało być o jedzeniu... chciałam zacząć produkować wszystko sama, samiusieńka, ale nie daję rady. BIO jedzenie jest mega drogie i jak dla mnie przeznaczone dla określonej grupy społecznej. Lubuję się w chodzeniu po knajpach, ostatnimi czasami coraz częściej odwiedzam te wegetariańskie, ale MIĘSO KOCHAM i ukrzyżujcie mnie, ale nie przestanę go jeść :-) Trzeba mnie pokochać taką jaka jestem :-)
Nie dajcie się modzie. Czytajcie, ale nie dajcie się zwariować. We wszystkim co robicie zachowajcie siebie :-)
A VEGE, które ukrywa się w labiryncie miejskich uliczek po sąsiedzku do Feminy raczyło mnie dzisiaj potrawami, których nazw nie pamiętam. Jestem pierożkożercą - pochłonęłam coś na podobieństwo wyrośniętego pieroga ze szpinakiem i suszonymi pomidorami. Ciasto mnie zaskoczyło, ale jak dla mnie było za suche. Cieciorka? taka sobie, może domowa będzie lepsza. Gdybym miała po tym zestawie przejść na wegetarianizm to pewnie bym kiepsko skończyła :-) Ale na szczęście w Warszawie rosną jak po deszczu knajpy, więc nie umrę z głodu, bo gotować nie będę :-)


Brak komentarzy:

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger