sezon

sezon

 
nie wyobrażam sobie otwarcia sezonu w inny sposób niż taki. zauważyłam, że najwięcej w moim życiu dzieje się na jesień, dlatego nie myśląc za wiele postanawiam to wykorzystać i dać sobie szansę - wierząc, że za którymś razem się uda. a jak jeszcze zaczniesz z ziemniakiem w tak doborowym towarzystwie to nawet jak będzie się walić i palić to dasz radę, bo wiesz, że ziemniak nad tobą czuwa.... dobra dzisiejszy dzień przegrzał moje zwoje. zaczynam rozmawiać z ziemniakami, o ziemniakach... nie jest dobrze. mając ciężki tydzień za sobą nie można nic lepszego zrobić jak postawić weekendową kropkę nad i a nóż widelec stanie się cud nad wisłą.... i blondynka boki zrywa, bo niby pół warszawki zjechało, a jakoś nie ma na kim oka zawiesić. jak już-już to okazuje się, że to gołąb. a ptaki nieloty mnie nie interesują. ech, wzdycham ciężko i pocieszam się lodami malinowymi malibu. ilość spożycia nad rzeką spokojnie mogłaby podnieść poziom wody w wiśle. za to zdjęcie mam artystyczne, a na deser dwa ciacha :-P
 

kolonia (karna)

kolonia (karna)










Odwiecznie nurtujące pytanie: czy naszym życiem kieruje przypadek? czy wszystko co dzieje się czemuś służy? Co by to nie było fajnie jak czasem własne nogi zaniosą mnie trochę dalej niż zamierzałam i odkrywam coś nowego.
KOLONIA w tym przypadku nie chodzi tylko o kawiarnię, ale w głównej mierze odkrywanie kawałka historii dzielnicy, która wgryzła się w moje serce na dobre i tam pewnie już pozostanie. Jestem sentymentalną wariatką, która kocha się w odkrywaniu i porównywaniu miasta wtedy i teraz. Przemiana jaka się dokonała jest niewyobrażalna.



Ale żeby nie było - czasem nogi zaniosą mnie do miejsce znanego i powszechnie lubianego zarówno przez tych małych, jak i dużych. W ogrodzie zooogicznym zawsze człowiek znajdzie coś nowego. A co ciekawsze chociąz widział go tyle razy to i tak za każdym razem dobrze się bawi.



                                                                           Tym razem hitem dnia uznaję pupę misia :-) i bigos (dla wtajemniczonych).


dwa trupy, babooshka i ja

dwa trupy, babooshka i ja

 
Zdarzają się dni w życiu każdego człowieka, a tym bardziej kobiety, że sama nie wie, co się dzieje. Jednym słowem nie ogarnia otaczającej rzeczywistości. Najpierw świat wiruje, nogi się pod nią uginają i nie wierzy w to co się dzieje i to nie za sprawą urokliwego bruneta o ciemnym powłóczystym spojrzeniu i urzekającym uśmiechu. Osłupiała tym bardziej musiała iść dalej.

 
Z przypływu euforii nic nie widzi tylko trupy zwierząt jakby za raz zza rogu mieli wyskoczyć jeźdźcy apokalipsy i ją dodatkowo poturbować. Uparcie przemierza pół miasta w amoku, zamroczeniu, maniakach. Widzi to czego widzieć nie powinna, ale podąża pchana jakąś niewidzialną siłą. Aż resztki rozsądku zaprowadzają ją tam gdzie trzeba.
 
BABOOSHKA przy Grójeckiej 18. Kusiły ją MANTY, potem WARENKI, ale tak naprawdę od początku wiedziała czego chce, która kobieta nie wie? Jestem zakochana w blinach, ale nie tym razem. To jest jak z facetem, zobaczysz raz
i już wiesz, że to TO. DRANIK z gulaszem z karkówki i się zakochałam. Jeszcze za czasów studiów, kiedy byłam młoda i piękna, teraz tylko... ale nie o mojej urodzie miało być. Zapisałam się na zajęcia w ramach wymiany wydziałowej na zajęcia z folkloru rosyjskiego i jakoś tak od czasu do czasu ciągnie mnie na wschód, chociaż teoretycznie powinno na zachód. Ale natura kobieca bywa przekorna, więc idę pod prąd. Ale w tym wszystkim najważniejsza kuchnia, tuż obok kultury, tradycji... już w myślach błąkam się po stepach zielonych, cerkwiach...
Jedzenie bajka, niebo w gębie i klękajcie narody... a może byłam aż tak głodna, że o każdej bym tak powiedziała? Nieee. Zważywszy na fakt, że przed dotarciem do punktu docelowego kręciłam nosem w co najmniej pięciu knajpach.
 
Na zdjęciach wersja wege, a co z pieczarkami oraz mięsna.


A tutaj sok z żurawiny, bo lemoniada z 11 składników, które należałoby samemu wybrać było ponad moje siły.

 
OCHOTA moja stara miłość

Na uboczu wakacyjnym

Na uboczu wakacyjnym


od czasu do czasu korzystam z uroków mojego zacięcia zawodowego i buszuję po warszawie w licznym towarzystwie sprawdzając co w trawie piszczy. Tutaj polecam
- dla miłośników natury wyprawę nad wisłę po sąsiedzku z tematem rzeka, gdzie wprawione oko dostrzeże nie tylko plażowiczów, ale ptactwo miejskie i następnym razem zastanowi się czy zaśmiecać owe tereny;
-  korczakanium - to jest mój numer jeden, jeśli chodzi o moje zdziwko - wiem, że nie wiem, ale już wiem :-) ośrodek działa z inicjatywy muzeum warszawy popularyzując spuściznę po korczaku w dawnej siedzibie domu sierot na krochmalnej obecnie jaktorowskiej 6.
- mój numer jeden, który idzie łeb w łeb z polin, czyli sławetne muzeum powstania warszawskiego - tego nie da się pobić. za każdym razem jak tam idę doznaję nowych wrażeń.
- w tym roku nie będzie kopernika, który odstrasza mnie ilością masy jaka się przez niego przewija, ale kto jak kto, ale ja swojej watahy nie zgubię.
- zoo lubię, bo kto nie lubi zoo.
- wypady do kina oraz naoliwianie zardzewiałej miłości do planszówek i wszelkiej maści gier.
- ekstremalna frajda to odkrywanie górki szczęśliwickiej z jej kolejką grawitacyjną :-)
- wisienką okazał się wypad na kręgle.




 a na deser... przy takim ekstremalnym spędzaniu czasu wolnego człowiek musi coś zjeść. wiadomo w takich chwilach idealna jest kuchnia włoska - la mia italia / domaniewska 31 / - makaronowym pożeraczem jestem... ładnie pięknie, ale... za długooooooooooo czekałam na jedzenie, a głodna blondynka to zła blondynka. jeszcze jak kobieta musi za długo czekać... na żadnego faceta nie czekałam tyle co na porcję penne con pollo, spinaci e gorgonzola, a na koniec dupy nie urywało, bo za gorące, bo za szybko zjadłam... tagliatelle con pollo pomodori secchi e rucola było niezłe, ale kurczaka tyle co kot napłakał. pizza na idealnie cienkim cieście, ale... najlepsze z tego wszystkiego był spritz, bo tiramisu to nawet ja umiem lepsze zrobić, a beza nie należy do moich ulubieńców, ale jak człowiek głodny to zje wszystko, co mu podadzą.

Piwo, które warzy więcej

Piwo, które warzy więcej

 


Wakacyjny dodatek specjalny. Z racji swego zamiłowania czasem bywam to tu, to tam. Tym razem nogi, a raczej szyny, zawiodły mnie do zatoki w ściśle określonym celu. Odwiedziłam PIERWSZY W POLSCE BROWAR SPÓŁDZIELCZY, a 6 na świecie. Jeśli nie wiecie, co to jest spółdzielnia socjalna - to zapraszam do wujka googla do zgłębiania wiedzy. A wiadomo dla chcącego nic trudnego. Tutaj, żeby nie przedłużać powiem tylko, że jest to podmiot ekonomii społecznej - rodzaj działalności gospodarczej, która ma cele społeczne wpisane w swoją działalność w tym reintegracja osób wykluczonych społecznie w znacznej mierze osoby bezrobotne, ale nie tylko. Zacna idea, którą wspieram i obserwuję działalność rodzących się jak grzybów po deszczu spółdzielni.
DALBA jest o tyle wyjątkowa, że prowadzi browar rzemieślniczy, ale przede wszystkim dlatego, że daje pracę osobą niepełnosprawnym.


 


 
 
Na razie dysponują 4 rodzajami piw. Degustacja miała miejsce, więc podpisuję się pod produktem wysokiej jakości, a że zakupując piwo robisz coś dobrego dla innych tym większa radość.





 
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym przy okazji nie wspomniała o steku z tuńczyka, co to uszczuplił moją kieszeń, ale marynowany w winie z talarkami, co to ich było tyle co kot napłakał, zaliczyłam obowiązkowe jedzenie nadmorskie.
Wiadomo, samą rybą człowiek nie żyje. Nie musiałam się zbytnio wysilić, żeby odnaleźć miejsce, które zabrałabym ze sobą do stolicy. Bar SMAKOSZ serwuje domowe obiady, a kolejki od rana do zamknięcia poświadczają, że dobrze trafiłam. Żeby nie było - pierwszego dnia ambitnie podeszłam do zadania - chciałam gotować - dobrze, że mój żołądek nie da sobie w kaszę dmuchać i zniósł eksperyment na sobie dzielnie bez reperkusji dla mnie. Skapitulowałam po niespełna dobie i dobrze zrobiła.




PS. myśłam, że w dobie totalnego amoku i zauroczenia technologią człowiek nie doświadczy czegoś tak miłego. W drodze powrotnej do stolicy przegadałam z nowo poznaną osobą całą drogę. A że na miejscu okazało się, że jedziemy w podobnym kierunku to śmiechu było co nie miara. Da się, da się :-)
Eat it - Stacja Grochów

Eat it - Stacja Grochów


Przyznaję się z ręką na sercu, że co poniektóre dzielnice omijam szerokim łukiem, a raczej nie po drodze mi do nich. Ale od czego ma się dobrych ludzi, co to są bodźcem do tego, żeby ruszyć tyłek tam gdzie jeszcze nie był. Tak o to zaczęłam swoją przygodę z Grochowem. Nie to, żebym tam nie bywała wcześniej, ale po raz pierwszy w określonym celu - nie matrymonialnym, ale jedzeniowo-towarzyskim. EAT IT to malutka knajpa, gdzie niedrogo można posilić się do syta. Przeszli test na chłodnik, pierogi ze szpinakiem i najważniejszą w takie upały lemoniadę.
Ku swojemu zaskoczeniu serwują chłodnik w wersji szpinakowej z którym do tej pory nie miałam przyjemności, ale jednak jestem zwolenniczką staroświeckiej klasycznej wersji z rzodkiewką w roli głównej.
 

Jednak gratką dla mnie było zaprowadzenie mnie do multitapu STACJA GROCHÓW, gdzie mogłam delektować się KOŃCEM ŚWIATA będąc spokojna, gdyby zapragnął mnie nawiedzić w między czasie. Miejsce klimatyczne, ze smakiem serwujące również dania przeróżnej maści - burgery, desery :-) ale dla mnie najważniejsze jest piwo.


Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger