THAISTY life

THAISTY life


Chociaż nieustannie pragniemy zmian, działania to ja co raz częściej dochodzę do wniosku, że mam niepohamowaną potrzebę stabilności, spokoju i zapuszczania korzeni. Co ciekawsze niby lubię odkrywać nowe miejsca, ale jak już coś poznam, oswoję się z tym na tyle dobrze, że mam ochotę wracać to dziwną pustkę odczuwam jak to miejsce albo zniknie bezpowrotnie z przestrzeni miejskiej albo na nieokreślony czas zostaje zawieszone w próżni, a ja się z nim solidaryzuję. W czasach niepewnych chyba tym bardziej tęsknię za poczuciem bezpieczeństwa, przewidywalności i stabilności.

Ale że jestem kobietą z która jak to kobieta zaskoczy w najmniej oczekiwanym momencie to staram się łączyć to i owo. I tak w tym tygodniu reaktywacja w KAWCE kochanej, którą odkryłam jeszcze za czasów studenckich zmagań, która zmieniała właścicieli jak rasowa kobieta rękawiczki, ale na szczęście nie zniknęła i niezmiennie obdarowuje mnie kawami z górnej półki co to wprawiają mnie w zachwyt.





 

Żeby nie było - trzeba było coś nowego wprowadzić do swojej kulinarnej podróży po stolicy. Ostatnio eksperymentuję z kuchnią wschodnią. Odwiedziliśmy tym razem tajską kuchnię. Postawiliśmy na różnorodności: zielone curry, PAD MED MAMUANG smażony kurczak oraz GAI SATE - grillowane szaszłyki. A do tego tajska herbata, która sprawiła, że najpierw się krzywiłam ze zniesmaczenia, ale potem się do niej przekonałam.

http://thaisty.pl/

 

A na końcu kolejny powrót zupa krem z Mokotowskiej Frazy :-) bo człowiek czasem wraca na stare śmieci.
 
 
PS. mój blog zaczyna żyć własnym życiem. Zostawiam go na chwilę, a on jakieś dziwne układy graficzne wprowadza. Na szczęście mój najwierniejszy czytelnik w porę mnie powiadomił i już mogłam poprawić, żeby było ładnie pięknie i na temat :-)
B jak burger, P jak Praga

B jak burger, P jak Praga



Jak człowiek nie może pojechać do Pragi, to jedzie do Pragi...
jak na blondynkę przystało bardzo błyskotliwe stwierdzenie

 
Pierwsza odsłona praska dotyczy burgera - z sieciówki do tego popularnej, ale muszę przyznać, że klasycznym zestawem z frytkami najadłam się do syta, więc jest dobrze. Lokal cieszy oko, obsługa miła, ceny dla każdego. Tylko miałam pecha, bo było gwarnie dzięki zgromadzeniu młodzieżowemu, które nie ugięło się pod moim surowym spojrzeniem i trajkotało w najlepsze. Starzeję się jak widać :-)


 
 
 
Z Pragą jeszcze nie skończyłam. Jest kilka miejsc do odwiedzenia, zwłaszcza kulinarnych. Jakoś mi tam nie po drodze, ale jak taka mała kobitka jak ja uprze się to jedzie w zaparte :-) tam gdzie chce i dostaje to co chce, nawet jak ma to zająć szmat czasu, ale zawsze osiągnie swoje i to chyba najlepsze z tego wszystkiego. Co byś człowieku nie robił, nie poddawaj się :-) dojdziesz tam gdzie miałeś dojść.

żyleta+blondynka+piwo

żyleta+blondynka+piwo

                           co daje połączenie żylety, blondynki i piwa = blondynka na Warszawskim Festiwalu Piwa na Stadionie Legii staje za barem Browaru Spółdzielczego ["Piwo, które warzy więcej"] i bawi się świetnie w wyborowym towarzystwie ekipy browaru oraz blogera społecznego Celiny Chełkowskiej :-)

 


 
Tomasz Kopyra
człowiek, którego nie mogło zabraknąć i którego nie trzeba przedstawiać



A na trybunach zawodnicy Legii

 
 
 

 
 
 
Największe zaskoczenie BURACZANE piwo :-)
może to nowe narodziny polskiej tradycji wigilijnej :-)
nie na moje kupki :-) ale w życiu warto próbować i szukać, żeby znaleźć to co dla nas najlepsze.





Alaska u chińczyka

Alaska u chińczyka



 Kobieta to niesamowita istota. Jak już raz typ spod ciemnej gwiazdy porwie ją, nie byle gdzie się rozumie, tylko do ambasady, to ta idzie z nim, gdzie nogi go poniosą. Nie kręci nosem, że przecież może nie mieć ochoty... pójdzie z nim na kraniec świata. O naiwna, z czystej sympatii, a potem będzie cierpiała katusze składając swój żołądek w ofierze. Pytam się tylko po co?
Zmarzłam pioruńsko i choćby z tego powodu moja noga nigdy więcej nie przekroczy progu tego lokalu. Nawet jakby mieli mi zafundować wycieczkę objazdową po Azji.
Plac Zbawiciela to lansiarskie zagłębie warszawki, gdzie trzeba się pojawić chociaż raz do roku, gorzej jak człowiek pracuje w pobliżu i akurat jest głodny, a do tego ślepo idzie tam gdzie chłop prowadzi, to potem nie może się dziwić.
 
 
Ogłaszam STRAJK!!!! GŁODOWY!!! nie tknę więcej chińszczyzny i spółki.
 Czegoś takiego dawno nie przeżyłam. Wolę już wege przynajmniej wiem czego się spodziewać.

 
Jak przystało na cywilizowanych ludzi zamówiliśmy dwa dania na spółę, żebym mogła się porządnie najeść. W efekcie umierałam w drodze powrotnej do domu. To coś było ZA SŁODKIE/ ZA PIKANTNE/ ryż jakiś taki nijaki. Przynajmniej na wejściu nie odrzucało mnie samym zapachem unoszącym się z lokalu.
 
Czarnemu typowi spod ciemnej gwiazdy dziękuję, że mogłam tam być, bo przecież to w dużej mierze dla niego/przez niego? kobieto zmądrzej i nie idź w ciemno, bo zżerają cię pokłady sympatii.
 
 
A zapiekanka to kolejna wpadka tego tygodnia - jak człowiek nie wie w co ma ręce włożyć to idzie i za rogiem sugerując się dziko rozrastającą się kolejką i znowu naiwnie wierzy, że coś w tym musi być, więc zamawia, bo głodny. Kolejne rozczarowanie. Ale przecież kiedyś się znajdzie :-) znajdzie się....  dobre jedzenie się znajdzie :-)


Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger