Święta krowa Patryka kocha guinnessa

Święta krowa Patryka kocha guinnessa


 
zaczynam się powtarzać co nie jest dobre - staję się przewidywalna. do tego jestem łatwym celem, przy odrobinie wysiłku można mnie łatwo namierzyć. ale skoro pojmali kolekcjonera głów to mogę spokojnie zwiedzać ulubione miejsca. przyznaję miało być inaczej. miało być nowe miejsce, ale jakoś zabłądziliśmy i jak zwykle nogi zaprowadziły nas tam, gdzie same chciały czyli na HOŻĄ, gdzie jest nowa-stara KROWArzywa. nie dziwią kolejki, brak wolnego stolika, ale moja kreatywność nie zanika - byłam w stanie siedzieć przy barze na taboreciku dla dzieci. czego się nie robi, żeby usadowić cztery litery. nic mnie nie odstraszy kiedy w perspektywie mam zjedzenie CIECIOREXA.


 
krowi neon do kolekcji....

 
kontrasty architektury, które tak kocham w tym mieście. podziwiając kamienicę modliłam się, żeby jej nie zburzyli i nie zastąpili jakimś maszkaronem, bo tego moje słabe serducho nie wytrzyma.

 
ostatnio zbierałam drzwi teraz pora na syrenki...


ale najważniejsze co się dzisiaj wydarzyło to...
ZAKOCHAŁAM SIĘ/ FALL IN LOVE IN GUINNESS & IRISH PUB
tyle w temacie
świętowanie Patryka z lekkim poślizgiem uważam za zaliczone
za rok zielone piwo




 
a na zakończenie
TAŃCZĄCA DONICZKA
i jak tu nie kochać życia

drzwi/ the doors

drzwi/ the doors


 
poniedziałek zamroził wszystkim rozumy przykrywając Warszawę porządną warstwą śniegu. jednak już środa i czwartek okazały się łaskawsze dla otoczenia, co przełożyło się na zwiększenie populacji ludzkiej spacerującej na popularnych szlakach.

 
w prostocie piękno, dlatego szukałam czegoś co mamy często pod nosem, a nie zwracamy na to uwagi - DRZWI. korzystamy z nich co dziennie. jedne mają jakąś historię, stanowią ozdobę domostwa do którego prowadzą, widziały nie jedno, wpuszczały nie jednego, wypuszczały to i owo. co by o nich nie powiedzieć stanowią integralną część domu czy budynku.


 
zauroczyły mnie drewniane surowe kontrastujące z łososiową ścianą z uroczymi serduszkami przywodzących na myśl latrynę...

czasem zadzieram nosa i znajduję KROWĘ...




czasem drzwi pilnuje zacna dama, a czasem straszy maszkaron...




 
dla zachowania pozorów piszę co następuje. za B. chodziły naleśniki, a że czasem trzeba iść za potrzebami bliskich nam ludzi to skierowaliśmy swe kroki do kolejnych zacnych drzwi, za którymi kryła się NALEŚNIKARNIA... co tu ukrywać przeurocza i w porównaniu do Manekina nie ma ciągnących się wężykiem kolejek, cenowo jest podobnie, a do tego równie pysznie, co potwierdziły cztery zacne głowy, więc nie ma w tym żadnej ściemy... zresztą sami zobaczcie.



 
poniżej prezentuję zacnych rozmiarów naleśniki w wersji wege bez mięsa z jajem na wierzchu, z łososiem i szpinakiem klasycznie, z wariacją na temat kurczaka oraz wyróżniającą się z tłumu lasagne dla głodomora.







jakieś klasyczne ALE... ALE nie tym razem. obawialiśmy się poślizgu, ALE jak człowiek głodny to czas jakoś biegnie inaczej niż zazwyczaj, ALE ostatecznie się udało, dlatego gorąco polecam NALEŚNIKARNIĘ LALKĘ na Nowym Mieście.


 
na zakończenie kolejne drzwi stanowiące oznakę mojej tęsknoty za wielką wodą :-) oraz jak to należy przykleić się do MIŚKA POGŁASKAĆ GO ZA USZKIEM i na pewno pojadę nad wielką wodę ;-) bo KAŻDY MISIEK SPEŁNIA ŻYCZENIA FAJNEJ KOBITKI








 
na zakończenie królik co to zapowiada zbliżające się wielkimi susami święta oraz przeurocza panienka z dzieckiem.


kolacja na dwa koty i 3M ;-)

kolacja na dwa koty i 3M ;-)

 
Człowiekowi serce się raduje kiedy ma możliwość wyjścia wreszcie do ludzi. Serce rośnie jak zostaje ugoszczony po królewsku i końca prawie nie widać by było, gdyby nie poniedziałkowe zobowiązania... ale oczywiście najważniejsze były dwa koty i dania, którymi się raczyliśmy...





 
trafiłam do cosmoraju & kociego raju...


 
dzisiaj będzie inaczej, bo moje upojenie nie pozwala mi na wenę twórczą i literki mi się nieźle plączą. muszę się nieźle pilnować, więc dzisiaj będzie zgaduj - zgadula.
prezentowane dania pochodziły z książki HUMMUS ZA'ATAR I GRANATY i teraz szukać co to :-P  

w międzyczasie... zielone królestwo i spółka

w międzyczasie... zielone królestwo i spółka





nie byłabym sobą, gdybym nie wykorzystała danego czasu na coś dobrego... przynajmniej po części.
o GAŁĘZISTYM Urbanowicza już wspominałam. jak przez niego przebrnęłam zastanawiałam się co miałabym o nim napisać. podtrzymuję swoje pierwsze wrażenie. nadal pomysł wykorzystania polskich korzeni, historii, miejsca, sięgnięcie do tradycji i kultury ukazując przy okazji uroki Suwalszczyzny w połączeniu z mroczną tajemnicą drzemiącą w gęstwinie lasu mnie zauroczył, ale... właśnie, problem tkwi w ALE... język jakim operuje autor... mam nadzieję, że to literacki trik, bo momentami miałam ochotę rzucić książkę w kąt. Zastanawiałam się DLACZEGO? mieć taki pomysł i go schrzanić. ciągnęło się niemiłosiernie, dialogi czasem jakby wymuszone... poszperałam w sieci i co odkopałam. autor jest matematykiem i informatykiem, kochającym horrory... i to by wiele tłumaczyło... poza tym nadal uważam, że z czym jak z czym, ale z powieścią jest jak z relacją z drugim człowiek musi być chemia... a tego tutaj zabrakło. chociaż przyznaję końcówka zaskakuje, ale... ciągle nie opuszczające mnie ALE...

 
 
ale przejdźmy dalej...
AMY... zakochałam się w chropowatości jej głosu... a oglądając film dokumentalny pogryzłam wszystkie paznokcie przeżywając dramat jej życia. nie mogłam pozbyć się nurtującego mnie pytania... czy gdyby nie BLAKE historia mogłaby potoczyć się inaczej? zaskakujący powrót Blake'a w szczytowym momencie jej kariery - a zarzekał się, że kocha inną (przyznaję, gdyby nie odszedł pewnie nie powstały takie utwory jak "back to black"), wrażenie że jej ojcu bardziej zależało na kasie, którą zarabiała niż na niej samej, a on w jego obecności była złaknioną małą dziewczynką, którą porzucił odchodząc do innej kobiety... presja, ciężar sławy, nagonka mediów, zobowiązania, oczekiwania...

 
oblicze miłości... a jej imię CAROL...  Cate Blanchett i moda, którą kocham...


mam takie małe marzenie...
BROOKLYN historia o odwadze, miłości, tęsknocie, dorastaniu... a ja mam ochotę pójść na potańcówkę... i na włoskie jedzenie popite guinnessem w IRISH PUB...  co da się spełnić :-)




a klamrą zamykającą będzie przeciwwaga dla Gałęzistego. PRZESTĘPSTOW Ferdinanda von Schiracha - GENIALNE w prostocie. to dowód, że w prostocie tkwi piękno i klucz do sukcesu. niby banalna sprawa - zbiór opowieści o ludzkich zbrodniach, ale... i to ale sprawia, że chcesz mieć tą powieść na swojej półce i do niej wracać. bo czasem zło przybiera tak banalną postać...
 

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger