Kolonia Staszica

Kolonia Staszica
















Tym razem będzie trochę nietypowo. To miejsce przyciąga ludzi, a przecież jest na uboczu ukryte przed wścibskimi oczami przechodniów. Bardzo niepozorne, jeśli spojrzymy na nie z dystansu alejki parkowej. Często z ogrodu klubokawiarni Kolonia dobiega kakofonia dźwięków wydobywanych z dziecięcych gardełek, co tłumaczy popularność miejsca i ilość młodych rodziców odpoczywających przy filiżance kawy. Ceny są lekko wygórowane, więc pewnie nie na każdą kieszeń. Ale zachętą do odwiedzenia tego miejsca jest lokalizacja. Kawiarnia mieści się na terenie osiedla powstałego w latach 20 XX wieku, którego parcela obejmuje ulice Nowowiejską, Aleję Niepodległości, Wawelską i Krzywickiego. Spacerując alejkami o wdzięcznych nazwach: Sędziowska, Referendarską czy Trybunalską można podziwiać szereg domków jednorodzinnych przypominających dworki polskie z pięknymi fasadami i na chwilę poczuć się w innej przestrzeni. W tym cały urok Warszawy - ukazuje nam swe różne oblicza. Również te zacisza skrywające wiele ciekawych miejsc. 



 A teraz najgorsze - ocena. Do Kolonii wpadam od czasu do czasu - raz na kawę, raz na zupę. Tym razem udało się spożyć cały zestaw obiadowy: zupa szczawiowa i kurczak z kaszą i warzywami. Jakie refleksje. Zupę pochłonęłam, ponieważ byłam strasznie głodna, ale jej walory kulinarne pozostawiają wiele do życzenia (co stwierdzam z przykrością), ale nie wiem czy to była kwestia źle ugotowanego szczawiu, czy samego procesu gotowania. Jak komuś kiszki grają marsza to zje wszystko jak leci. Co do drugiego level wyżej smakowy, ale... Jak jest ALE to umarł w butach. 
Kurczak miał jakiś dziwny szarawy kolor, część z niego była przysucha. Nawet Gajkę oszczędziłam przed konsumpcją. Najlepsza była kasza w połączeniu z warzywami - pyszne w tym sosie... ale... nie zmienia to faktu, że po obiedzie do późnego wieczora cierpiałam niemiłosiernie po jedzeniu, więc sorry Winnetou, ale nie zjem tam więcej nic poza kawą :-) 
Jeśli mam być szczera za takie pieniądze to powinnam narobić rabanu na 102 i wolę iść na pierożki i japońską śliwkę ;-) 
Tyle w temacie 

Kolonia Łęczycka 2  

@Miraliki koraliki & friends

@Miraliki koraliki & friends


A ja jestem proszę Pana na zakręcie... czasem człowiek znajduje się na zakręcie, czasem staje na rozdrożu, czasem traci wiarę, głowę i azymut... Czasem dzieje się coś co z pozoru wydaje się tragedią potem okazuje się błogosławieństwem. Czasem zastanawia się czy to co robi ma jeszcze sens? Wali głową w mur swoich ograniczeń i zastanawiasz się czy na pewno tego chce... 

A jak jeszcze w twoim środowisku odchodzą ludzie zbyt wcześnie to się tym bardziej zastanawia.
A co jeśli ja za te kilka lat... czy warto tak pędzić? czy to co robię jest tym co chcę robić za 10 lat? czy chcę być tu? czy tak ma wyglądać moje życie? czy chcę być z tym człowiekiem... co jest najważniejsze? 
Istna lawina pytań
A odpowiedzi czasem brak


Na szczęście człowiek to stadne zwierzę i ma swoich ludzi, co to nawet jak ściana deszczu zaleje stolicę stawiają się na miejscu, zjedzą pizzę z Biedry (zresztą przepyszna - cztery sery wymiatają, ale szpinakowej nowości nie polecam), napiją się schłodzonej Kadarki, poplotkują, pogaduchom nie ma końca i jest pięknie. 



Czasem człowiek pojedzie z wizytą do wyjątkowego kota @blairczyta i właściciela (równie wyjątkowego - żeby nie było) wciągnie pierogi nosem i obejrzy głupi amerykański film stanowiący kolejną adaptację Sparksa (przynajmniej tym razem nie skończyło się zalaniem sąsiadów potokiem łez - ufff ). 


Czasem taki czterołapny zwierz nie da nam żyć porywając ukochane kulki 



A czasem człowiek z zaskoczenia znajdzie się na uczcie pierożkowej ze swoją starą paczką, co to z nią oblewała każdą obronę i poczuje się jak za lat kilku. I jakoś lżej się na sercu robi kiedy człowiek wie, że ma tych swoich ludzi wokół. 




PS. a teraz rozwiązanie zagadkowego tytułu
@miralilki koraliki
autorkę tych uroczych rzeźb spotkałam wracając do domu z wojaży z Gają 
na trawce przed Teatrem Ochota trio artystów wdało się w żywą dyskusję, a ja im przeszkodziłam zaciekawiona tymi cudami. 
dostałam namiary na Panią na fb i grad pytań mnie zasypał: Pani też artystka? A co Pani robi? A może chce Pani do nas dołączyć? 
(nie byłam w stanie odpowiedzieć na pytania na jednym wydechu :-) przesympatyczne Panie artystki przypomniały mi, że jeszcze mam czas na swoje artystyczne spełnienia ;-) 


https://web.facebook.com/miraliki/

Polecam odwiedzenie strony Pani Mirosławy Pabiś - jej anioły są cuuuuudne :-)
#wrostory

#wrostory




Wrocław mogę porównać do pierwszej miłości. Miasto rozkochało mnie w sobie, zaskakuje za każdym razem podsycając tylko namiętność. Mówią, że miłość na odległość jest niemożliwa, a tutaj proszę możemy się nie widzieć rok, a jak już przyjadę to znowu wpadam po uszy... 


@zazoo a potem @placspoleczny 






Obowiązkowo musiałam odwiedzić swoich ludzi z @panato napić się kawy w @panatocafe a do tego uszczuplić portfel, a wychodzić bogatsza o nerkę, torbę i plecak. A jaka radość? Kto nie ma jeszcze torby od Panato ten gapa, a schodzą jak świeże bułeczki, więc radziłabym się pospieszyć. 


na krasnalim szlaku - tego lubię z wiadomych powodów ;-)


A to torba #wrostory prosto z @panato uchwycona podczas konsumpcji grubo ciosanych frytek w @motylanoga







Ale największym zaskoczeniem, niespodzianką okazał się WARSZTAT mieszcząca się przy Niedźwiedziej restauracja po sąsiedzku warsztatu samochodowego, która serwuje za każdym razem inny zestaw czterech dań, ale jakich. To kolejny dowód na to, że jedzeniem można człowieka oczarować, doprowadzić do szaleństwa... 


Kelner pomylił zamówienie, więc szef kuchni postanowił, że dostaniemy w prezencie ser kozi (nieziemsko pyszny). 


Oszalałam na punkcie ziemniaków z czarną truflą.  Do tego był kurczak z curry oraz baranina. Niebo w gębie, rozkoszne dania...







 Jeden brodaty pan zamieszkujący Wrocław zepsuł blondynkę podając jej lata temu piwo rzemieślnicze do spróbowania. Tak życie blondynki się radykalnie zmieniło. Z polecenia udałam się do Halki Targowej, gdzie w piwnicy mieści się restauracja serwująca piwa lepszego sortu :-) a do nich odpowiednie posiłki. Jednym z nich były policzki wołowe w ciemnym piwie... rozkoszne.... rozpłynęłam się. 








Tak mi dobrze było w @warsztacie że ostatniego dnia specjalnie przejechałam pół miasta, żeby spróbować u nich tym razem deserów, które przygotowuje dla nich cukiernik, który skończył najlepszą szkole w Polsce. Powiem szczerze mogłabym zabić za ten orzechowiec. Albo porwać autora, żeby dla mnie piekł ciasta, a szefa kuchni, żeby dla mnie gotował :-) 
Zakochałam się w tym miejscu i na pewno do nich wrócę. 


Ostatnie chwile we Wrocku spędziłam w Ostrowie Tumskim, na Wyspie Słodowej w kinie pod chmurką oraz na partyjce Bykładanki - rewelacyjnej gry karcianej, która objechała ze mną już pół Europy - Andrzeju jesteś genialny. 



Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger