przy3maj


Grudzień bywa newralgicznym miesiącem w życiu jednostek pracujących w tej samej branży, co pewna urocza blondynka, która momentami ma ochotę schronić się na Nowiejskiej i nie wyściubiać  stamtąd nosa. Nikomu nie przyszłoby do głowy jej tam szukać. Może wtedy miesiąc świstaka, tudzież chomika gubiącego tempo w kołowrotku przeminie. Na szczęście nic nie trwa wiecznie, dni mijają nie postrzeżenie i zanim się obejrzę będzie wolne, ku mej niepohamowanej radości. Dla zachowania resztek zdrowia psychicznego udaje mi się od czasu do czasu wyrwać ze szponów grudniowego obłędu i zrobić coś co nawraca mnie na właściwe tory, a jednocześnie pozwala naładować akumulatory. 


Z polecenia @dzikapycha zaciągnęłam jednego osobnika na spacer w najzimniejszy dzień w tygodniu na spacerek, bo przecież mało mi przebywania na mroźnym powietrzu. Resztki szarych komórek, które się ostały uparcie nalegały, więc nie było wyjścia. Z obniżoną temperaturą ciał astralnych udaliśmy się pod most. Tam nas jeszcze nie było.

+Przy3maj okazało się miłym zaskoczeniem. Nie pamiętam, żeby ktoś tak o mnie dbał podczas pobytu w restauracji, a przecież chadzam regularnie od trzech lat po lokalach i zbieram różne doświadczenia.


Nasz wybór był oczywisty - grzane wino - trzeba było się ogrzać i jak się później okazało też i dogrzać, bo jedyny mankament siedzenia przy oknie to odczuwanie jednak temperatury na zewnątrz, kiedy ktoś chce się od niewłaściwej strony dostać do lokalu. Jestem w stanie przymknąć oko na to. 
Jeśli chodzi o sam grzaniec, był niezły w porównaniu z tym co można spotkać na mieście. Numerem uno pozostaje jednak wydanie z Gdyni, ale nieprędko go skosztuję, więc spokojnie mogę polecić ich wersję. 
Zgłodniałam. Byłam po obiedzie, więc chciałam zjeść coś lekkiego, ale pożywnego. Skusiłam się na sałatkę. Z sałatkami mam taki problem, że zawsze mam w głowie zachwiane proporcje. Chciałabym większe, a standardy są wszędzie takie same. Wybrałam łososia grillowanego z mango. Jak się po chwili okazało, pani przekonała mnie do sosu z granatów, bo nie poleca pulpy :-D rozbroiła mnie szczerością, więc poszłam w ciemno i NIE ŻAŁOWAŁAM. Uderzająca petarda smaków, pięknie zbalansowana. Palce lizać. Ostały się tylko kawałki cytryny. 



Momentem kryzysowym dla nas okazał się wzrost trójkolorowych szalików za oknem... trzeba było się ewakuować. 
Przy3maj warto odwiedzić. Myślę, że do nich wrócę, jak będę w okolicy mostu Poniatowskiego lub w bliskim sąsiedztwie Powiśla. 


Mikołajkowego szaleństwa,a raczej odtrutki, nie można ograniczyć tylko do wyjścia na miasto. Warto czasem zrobić sobie przewieszkę po okolicy. Ku wielkiemu niezadowoleniu mojego czworonoga w deszczu do parku, żeśmy się udały, bo ja mam deficyt tlenu. 



Nie można zapominać o Gajce - jej też coś się od życia należy. Taki szczęśliwy pies na swojej paczce. 



Do pełni szczęścia brakowało mi tego Pana. 
Dawid Podsiadło - koncert zamykający trasę. Miejsce bardzo sentymentalne. Torwar był świadkiem pierwszego koncertu dla takiej publiczności, gdzie Podsiadło występował jako support. A teraz bez supportów z paletą mega gości specjalnych - Rojek, Kortez, Makowiecki i inni. 
Ostatni koncert przed przerwą. 
Doskonały pod każdym względem. 

To jakbyś przepuszczał pieszego na pasach.... :-) 





A na zakończenie - ten wieszak już się pojawiał tu i tam, a teraz jest u mnie i jestem mega szczęśliwą blondynką w Warszawie ;-D
Szczególne podziękowania należą się Mikołajowi oraz wykonawcy Emprojmet :-D



Brak komentarzy:

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger