Przez twe oczy zielone... oszalełem ;-)

 
Targu Mures nocą i rumuńskie wesele ;-)
reszta pozostanie milczeniem

 
Chłopski dwór (poniżej) jedne z wielu mijanych po drodze.
 
Sigiszoara - skradła mi serce nie tylko za sprawą psiaka, ale przede wszystkim wrażenia, że czas się w nim zatrzymał. Miałabym ochotę przebrać się w stroje z epoki i poczułabym klimat średniowiecznego miasta. Przyznaję się uwielbiam stare nekropolia. Tutejsze było jak z bajki braci Grimm. Grobing zaliczony.


 
 
Vlad  - przez niego całe zamieszanie ;-)
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Nie darowałabym sobie, gdybym nie spróbowała - Ciorba - to klasyczna zupa rumuńska podawana na wiele sposobów, więc zarówno mięsożercy jak i roślinożercy znajdą swoją wersję. Ta nie była najlepszą wersją, lekko rozwodnioną, ale w Restauracji Casa Dracula, więc... sami rozumiecie :-)





Hrabiego nie zastałam na włościach, więc pozwoliłam sobie pobuszować po jego komnatach wścibiając swój nosek tam i ówdzie. Wszyscy spodziewali się mrocznej twierdzy, rodem z powieści, które rozsławiła Bran, gdzie na każdym rogu będzie wyskakiwał wampir żądny mojej krwi, sięgający łapczywie ku mojej smukłej szyi... a tu nawet komara czy nietoperka nie było.




zacnie milordzie...
ale D nie urwało
 

 
Nie samym zwiedzaniem człowiek żyje, liczy się też strawa. Hrabia nie chciał z nami się posilić, ale był obecny duchem. Moja ciorba transylwańska okazała się treściwa i pyszna. Wołowina poniżej a'la Dracula również zadowoliła podniebienie.
Wybierając lokal w takich turystycznych zakątkach należy wybierać kierując się ilością stołujących się gości. Chociaż po odwiedzeniu zdezelowanej toalety miałabym wiele wątpliwości, ale to tylko nadaje smaczku tym rumuńskim wojażom.
 


   Blondynce czasem mało do szczęścia potrzeba. W tym przypadku Sangria - wspomnienie Portugalii, a tą zacną wersję tego niebiańskiego trunku wyssałam do ostatniej kropli.... krwi ;-)


 
 
podnóży zamku Drakuli znajduje się targowisko. Miałam wrażenie, jakbym przeniosła się na Krupówki, a nasi górale chociaż się nie przyznają z rumuńskimi góralami mają wiele wspólnego, więc coś w tym musi być. Tutaj można zaspokoić swoje zakupowe popędy, co uczyniłam.  Mają piękne rzeczy tzw. rękodzieło - godne polecenia uwadze.
 
 
 
 
Sibiu - nie kochani, to nie lokalne piwo tylko POLSKIE PIWO
dopadło mnie egzystencjonalne pytanie DLACZEGO?
- no, jak to mała dlaczego, bo z sokiem - kolega mnie oświecił.
 

Na koniec opowiem wam, dlaczego kuchnia rumuńska jest wyjątkowa. Jedyna w swoim rodzaju. Drugiej takiej nie znajdziecie na świecie. Tego trzeba doświadczyć, żeby wasze życie było bogatsze. Szkopuł polega na tym, że nie o jedzenie chodzi, ale o obsługę. Znalazłam kilka malowniczych knajpek, kilka mniej ciekawych, ale w każdej w której byłam spotkało mnie to samo, co dla nas jest niedopuszczalne. Każda gastronomia kieruje się swoim własnym rytmem. Nie zważają na gości. Obsługa zachowuje się jakby miała gości w nosie, bardzooooo głęboko w nosie.
Co w naszym przypadku w ostatni dzień doprowadziło do scysji z kuchnią w blond wydaniu. W efekcie dostałam niedosmażonego burgera i pewnie ktoś komuś napluł do frytek...
Ale tak już tam bywa. Wybierając się do restauracji w Rumunii miejcie na uwadze, że spędzicie tam dużo czasu oczekując na obsługę, przyjęcie zamówienia, danie, zapłacenie rachunku...
Wszystko pięknie, kultywowanie slooooow food piękną ideą jest, ale nie wtedy kiedy masz ograniczenia czasowe ;-) W innych okolicznościach przyrody pewnie przy tak pięknej pogodzie mogłabym się delektować towarzystwem, trunkiem nie zważając na mijający czas ;-)   
 
 
Przez Twe oczy zielone.... oszalałem.... ;-)
macie szczęście, że mam zielone oczy,
bo inaczej to ja bym oszalała ;-)
Ze specjalną dedykacją dla ekipy z Lublina 

Brak komentarzy:

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger