Love Hansen Open Form

Love Hansen Open Form




Z kim się przystaje tym się stajesz... zaczęło się niewinnie od stażu w Fundacji Archeologii Fotografii, gdzie natknęłam się na Zamecznika, a do tego jeszcze Kroniki Zofii Chomętowskiej i Marii Chrząszczowej. Ta ostatnia pozycja przeszyła mnie na wskroś. Moja babcia była fotografem w tym samym czasie, prowadziła zakład fotograficzny nawet w czasie wojny, robiła podobne zdjęcia po wojnie, coś pięknego. Po niteczce do kłębka. Będąc prawie codziennie na Muranowie w sąsiedztwie Stacji Muranów, nie trzeba było długo czekać na efekty. Po spotkaniu z Beatą Chomątowską przybliżającą swoją pracę nad Stacją Muranów wpadłam jak śliwka w kompot. Czarę przelała Kowalska, która w swoim malarstwie inspiruje się architekturą. Prosta droga do Le Corbusiera,
a następnie do Zofii i Oskara Hansenów. Tematyka miasta i przestrzeni mnie prześladuje ;-) chociaż pierwszego Springera przeczytałam będąc w Sandomierzu na Festiwalu Filmowym dzięki Ewie. 
Nie można się dziwić, że na hasło jest wystawa o Hansenach zgodziłam się w ciemno na wyprawę.
O naszych perypetiach pisałam na fb. Chcieliśmy dostać się na wystawę połączoną ze spotkaniem
z Filipem Springerem, bo dla nas to nie lada gratka. Na miejscu słyszę: wejściówki... i nawet moja charyzma i urzekający uśmiech, który czasem działa cuda, nie pomógł. Miny w podkówki.
- No nie! Tak nie może być!!! - za dużo nie myśląc, podeszłam i zagadałam.
Przesympatyczny człowiek. Czasem go nie lubię, bo zazdroszczę talentu. Choć sama mam pewną lekkość w pisaniu, to chciałabym tak pisać reportaże. Oj chciałabym... :-D 


Dosłownie pochłonęłam reportaż Springera Zaczyn o Zofii i Oskarze Hansenach.
Czy to się komuś podoba czy nie Hansen wsadził kij w mrowisko i zmienił sposób postrzegania architektury ukazując ją w kontekście nie tylko użytkowników, ale przede wszystkim społecznym, zmieniając jej dotychczasową funkcję, niemalże przypisując duszę. 
Siłą Formy Otwartej jest podążanie za przygodą, jaką jest życie, ufa człowiekowi, pozostawia mu miejsce do decydowania, zaprasza do dyskusji(...) Forma Otwarta daje nam "sztukę zdarzeń", w której nikt nie będzie podejmował decyzji za odbiorcę. Bez niego tej sztuki nie ma. Co więcej, ma ugodowy charakter, nie wchodzi w konflikt z Formą Zamkniętą, podejmuje z nią grę*.









projekt domu w Szuminie, który można odwiedzać ;-) 
Oscar Hansen jako wykładowca ASP stosował bardzo niekonwencjonalne metody pracy ze studentami (powyżej przykład). 



Droga 
W 1958 roku ogłoszono międzynarodowy konkurs na pomnik upamiętniający ofiary obozu
w Oświęcimiu. Projekt autorstwa Oskara Hansena, Jerzego Jarnuszkiewiczna, Juliana Pałki zdobywa pierwsze miejsce, ale niestety nigdy nie zostanie zrealizowany. 
Zwycięski projekt proponuje coś odbiegającego od dotychczasowego podejścia do pomników. Przez cały obóz miał przebiegać pas asfaltowej drogi. Zabudowa obozu miała zostać wystawiona na próbę czasu i naturalnego rozkładu, bez dalszej ludzkiej ingerencji. Droga wyniesiona nieco ponad poziom ziemi. Podążając drogą wystawiasz się interakcję z przestrzenią, miejscem oraz emocjami. Jak to celnie ujął Springer droga, która pozwoli nam iść, ale nie pozwoli zapomnieć*. Sam Hansen o projekcie wypowiadał się tak: wszyscy byliśmy zgodni, że to, co zaprojektujemy, musi być wyrazem ciszy. (...) Pomnik-Droga (...) wychodzi z życia, przekracza śmierć i z powrotem powraca do innego życia. Życie i śmierć określają się wzajemnie*. 
W takim spojrzeniu tkwi potęga interakcji człowieka z miejscem. Osobiście bardzo żałuję, że nie doszło to realizacji. 

Wystawa trawa do niedzieli, więc kto jest chętny gorąco zachęcam. 
Muzeum Sztuki Współczesnej 
Wybrzeże Kościuszkowskie


Ps. My Love Story

Z ręką na sercu, kto nie marzy o przeżyciu czegoś takiego, no kto? Nikt się nie przyzna, ale ja wiem swoje. Gdyby było inaczej kobiety nie czytałyby tych wszystkich powieści Sparka czy Hoover oraz nie oglądały nałogowo filmów. Ile razy widziałam ogłoszenia, że koleś poznał dziewczynę w pociągu tak im się fajnie rozmawiało. Zaaferowany sytuacją zapomniał telefonu. Korci, żeby powiedzieć za gapiostwo się płaci, ale... miejmy serce ;-D Nie może o niej przestać myśleć i wpada na pomysł rozwieszania listów gończych, gdzie się da.... A ty człowieku wpadasz na taką, czytasz i się rozmarzasz w skrytości ducha swego. Albo jeszcze lepiej poznali się, gołym okiem widać, że dzieje się, ale ona, jak to kobieta, komplikuje sprawę. Zapisuje swój numer na banknocie lub egzemplarzu powieści i oddaje do obiegu. Jeśli jesteśmy sobie przeznaczeni to znajdziesz ją... A on biedak po latach poszukiwań traci nadzieję. Poznaje sympatyczną dziewczynę z sąsiedztwa, o tamtej wspomnienie się zaciera. Już planuje ślub z tą nową i BOOOM!!!! znajduje książkę i ma chłop dylemat.... 

hehehehe 

filmy filmami, ale życie pisze najlepsze scenariusze :D 
Miejsce akcji: Momencik.
Akcja: dostaję cynk - patrz!. - Patrzę i oczom nie wierzę. 
Ktoś mnie kocha :-D 
 Rozpłynęłam się jak masło czosnkowe na gorącym toście. 

Autora zapraszam na kawę ;-) 
Chyba, że woli pozostać anonimowy uszanuję jego wolę, 
a to wiadomość ode mnie: make my day <3 buziaki 



* Springer F., zaczyn o zofii i oskarze hansenach, Wyd. Karakter, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, Kraków- Warszawa 2013. 
Maróz, ale lipa

Maróz, ale lipa


Chciałoby się powiedzieć, ale lipa, że musiałam przyjechać do Maróz, bo tak początkowo było, ale jak się tylko znalazłam na miejscu blisko natury to jakoś mi przeszło. 

Warsztaty z Panią Małgorzatą, cóż mogę powiedzieć - lepiej późno niż wcale. Warsztaty były kilkugodzinne, a ja nie odczułam w ogóle upływu czasu i chciałam więcej, mimo skondensowanej ilości przekazywanej i przyjmowanej wiedzy. Sama przyjemność uczestniczyć w takich zajęciach przedstawiających wiedzę w pigułce wraz z praktycznymi narzędziami do pracy. Jako stary wyjadacz, jeśli chodzi o seminaria, warsztaty i konferencje, bywam bardzo surowym i szczerym odbiorcą. Dodam, że wielokrotnie stałam po drugiej stronie, więc wiem, że nie jest to łatwa sztuka. Dla przykładu z ostatniego kongresu dla specjalistów wyszłam, bo myślałam, że nie wyrobię, jak ktoś zalewa mnie suchą teorią i pitoleniem po próżnicy. Szanujmy swój czas i siebie.
Z ręką na sercu przyznaję, że w warsztaty z Panią Małgorzatą wchodzę w ciemno ;-) 

 
    Ostatnio chciałam zaplanować jakiś dłuższy wypad, ale nie zawsze mamy to, co byśmy chcieli, więc trochę ten Maróz spadł mi z nieba, dając namiastkę okazji do wyrwania się z miasta. Oczywiście jak tylko poczuję zew natury uaktywnia się u mnie włóczykijostwo. Pierwsze, co zrobiłam po zameldowaniu, była rundka nad jezioro. W przerwie obiadowej uwinęłam się na tyle sprawnie z posiłkiem, chociaż nie było to łatwe i pognałam zwiedzać okolice, póki jeszcze widno. 

Przy kolacji śmialiśmy się, że jesteśmy w idealnym miejscu wprost stworzonym do kryminalnej powieści. Obstawialiśmy kogo zabraknie na śniadaniu, jakie kto ma powiązania z resztą, kto mógłby być potencjalnym mordercą. Kryminały to moja bajka, ale nawet egipskie ciemności lasów okalających ośrodek nie były w stanie odwieść mnie od pomysłu spaceru. Standardowo zrobiłam ok. 10 km.
W miłym towarzystwie, zabezpieczając się na wypadek napotkania mordercy czającego się w zaroślach.  







   Niby taka szczęśliwa, ale... wieczorem słuchałam Nicka C. który w tym samym czasie miał koncert w stolicy... prawie jakbym tam była.... prawie... 



Dobrze, a teraz o tym, co najbardziej lubię. To będzie istna wisienka. Nie zawsze się zdarza, żeby na takich wyjazdach jedzenie było aż takich lotów, jak to z którym przyszło nam się zmierzyć. Prawie jak u babci na obiedzie - trzydaniowe posiłki z bogatą ofertą kolacji oraz śniadania. Nie chcesz się przejeść, ale jednak coś tam podskubujesz ze słodkości, bo tak pięknie na ciebie patrzą i kuszą. Nadmienię, że kuchnia na wieść o wegetariańskim posiłku stanęła na wysokości zadania i podała na równi ciekawe dania.  
Ja dałam się namówić, słusznie zresztą, jak się później okazało, na spróbowanie zupy grzybowej. Mam jawny afront do tej potrawy od wczesnych lat dzieciństwa. Do takiego stopnia, że sam zapach przyprawiał mnie o mdłości, teraz tylko kręci w nosie. Temat grzybów w moim życiu wiekami był tematem tabu. A tu proszę zupę po wyłowieniu grzybów zjadłam i przeżyłam. Istna rewolucja kuchenna ;-) 



    Maróz Syrenka :-D 


U! LalKa

U! LalKa



Mówiłeś włosy masz jak kasztany i kasztanowy masz oczu blask
i tak nam dobrze było,
 wśród złotych liści, wiatru i gwiazd... 

jesień, jak ja lubię jesień
za tą soczystą paletę barw, ostatnie promienie słońca.

Miał być Manekin, po cichu na niego liczyłam, bo sezon jesienny oznacza CIASTO CZEKOLADOWE moje ulubione, ale ludzki sznurek nas skutecznie zniechęcił.
Teraz wyobraźcie sobie taką sytuację. Staję pod kolumnadą i dumam zachodząc w głowę, gdzie tu iść. Ja, pisząca o knajpach, do której dzwonią po porady - MAM PUSTKĘ W GŁOWIE. 
Nagle słyszę charakterystyczne pyknięcie, jakby o moją głowę uderzyła mała czerwona piłeczka, jak u Pomysłowego Dobromira. Chciało się krzyczeć Eureka!!! ale jakoś nie wypadało na środku placu.  

Tak o to zawędrowałyśmy do LALKI - naleśnikarni, ponoć najlepszej na mieście. 



Szprycer (Spritzer) wino z wodą sodową, truskawką, borówką, cytryną oraz limonką - robi wrażenie nie powiem, ale jak dla mnie wino było zbyt wytrawne lub proporcje wina do wody za duże i czuć było wytrawność wina, a ja ostatnio niczym piesek francuski wolę mniej wytrawne lub najlepiej słodkie. Jednakowoż pięknie podane, więc skonsumowane. Można powiedzieć, że wytrawność wina wpisała się idealnie w tok naszej rozmowy. Niby z każdym kolejnym łykiem minimalnie się zmniejszała, ale cierpkość pozostała do końca i to nie za sprawą rozmówcy, ale poruszanych tematów. Wszystko w życiu ma swój początek i koniec. Jakieś sześć lat temu przekroczyłam po raz drugi próg swojej uczelni z pewnymi obawami, ale też nadzieją i ciekawością, co przyniesie los. Agnieszka była pierwszą osobą, którą poznałam i to ona namówiła mnie do pisania bloga, za co jestem jej wdzięczna. A teraz siedzę z nią, sączę Spritzera łowiąc nieudolnie owoce. Po chwili wykminiam, że można zastosować trik z dwoma słomkami i mam radość jak trzylatek, że wpadłam na coś tak genialnego. Podejmowanie decyzji nie jest proste, wymaga odwagi. Przyznanie, że coś nam nie wyszło jest stawieniem czoła nie tylko reakcji ludzi, którzy od lat słyszeli, co robię zamiast żyć, jak normalny człowiek, ale przede wszystkim zmierzeniem się ze sobą. Jak ja będę się postrzegać, kiedy odpuszczę? Myślę, że decyzję podjęłam już jakiś czas temu. Nie chcę gdybać co by było gdyby. Choć czasem nie rozumiem, nadal uważam, że wszystko, co nas spotyka jest po coś.

Tak o to, po raz kolejny z Agnieszką zakiełkował pomysł. Od jakiegoś czasu to do mnie wraca. Jeśli zmienię perspektywę może zmienić się wszystko. A co najważniejsze może się udać. 

Wracając do tematu przewodniego. Nie kojarzę lokalu serwującego szprycer, więc plus dla nich za kreatywność. Dodam, że reszta napojów jest na tyle droga, że to się opłaca najbardziej ;-) 
Nie wiem, dlaczego w stolicy nie ma w lokalach zwyczaju serwowania karafki wody za 1 zł. serio - szło by jak woda ;-) 



Przyznaję zabili mi ćwieka - BURGER NALEŚNIKOWY - na cieście buraczanym z mięsem w środku i warzywami. Wygląda tak dobrze, jak smakuje. Ceny za naleśniki są przyzwoite.i porównywalne do tych w Manekinie, więc na każdą kieszeń. W ogóle menu jest bardzo podobne. Z tą różnicą, że tu trafiamy na burgery w różnych wariantach smakowych. Dla tego warto odwiedzić ten lokal. 





Ogólnie lokal jest bardzo przestronny, klimatyczny - człowiek dobrze się tutaj czuje, co jest dużą zaletą. Jedzenie jest na dobrym poziomie.  Na pewno warto wpaść na burgerowe naleśniki, bo to jest fenomen na skalę stolicy, jak nie kraju ;-) Obsługa jest sympatyczna, chociaż zabiegana i czasem miałam trudności z nawiązaniem kontaktu wzrokowego, ale ogólnie jest to miejsce godne uwagi. Lalka cieszy się sporym zainteresowaniem, jeszcze nie ma kolejek, więc póki, co można się tam umawiać na spotkanie rodzinne, jest kącik dla najmłodszych, jak również spotkania towarzyskie i randki.  






Mała zagadka - gdzie można na mieście zobaczyć taką panoramę miasta? 


Lalka
opisana mieści się na Marszałkowskiej 27/35, ale jest też na Freta

Sex, art and rock

Sex, art and rock


Sylwester Stabryła

Galeria Xanadu prezentuje prace Składu Doczepianego, który skupia wokół siebie artystów reprezentujących tak skrajnie odmienne style, że aż trudno uwierzyć, że nie mają wobec siebie popędów antagonistycznych. Z drugiej strony stanowią nietuzinkowy przykład wspólnoty tak rzadko spotykanej wśród artystów. Jak wiadomo, artysta to specyficzny gatunek ludzki, z jednej strony pociągający, z drugiej trudny w pożyciu. A jednak Skład Doczepiony jest niczym kolektyw ludzi, których połączyła pasja, praca i życie - uczą się od siebie, cieszą sukcesami, wspierają w niedoli artystycznej, dzielą pracownie. Sanocka ziemia nasiąknięta mrocznymi mocami wydaje coraz płodniejsze plony. Podkarpacie staje się zagłębiem artystycznym o czym można się przekonać odwiedzając Xanadu. 


Joanna Szostak 

Rozpoznawalność prac, nawet przez takiego odbiorcę jak ja, jest miarą sukcesu artysty. A obrazy Szostak przyciągają. Niby taka chaotyczna zbieranina plam, ale każdy zaciek współgra tworząc imponującą całość, która nie pozwala odejść. 




   Jak już zaczną to końca nie widać, mogliby tak godzinami ;-) 


    Marek Haba
 W jego pracach jest mrok przeszywający do szpiku kości, jak świdrujący wzrok mężczyzny przed którym czujesz się naga, a on zna wszystkie twoje najmroczniejsze myśli. 


Mateusz Beżnic 


   Pochłonięci dyskusjami panowie w otoczeniu, nadających surowych ram wystawie, fotografii Anny Białowąs oraz obrazów Daniela Białowąsa.  


Kuba Strzelecki 
Obrazy Strzeleckiego są jak nurkowanie do mrocznej części ludzkiej psychiki. 




Arkadiusz Andrejkow 

Z ręką na sercu przyznaję się bez bicia miałam przed oczami kadry najmroczniejszych horrorów, gdzie bohater natrafia w tajemnym pokoju ze skrzypiącymi deskami i drzwiami album z rodzinnymi zdjęciami, a demony wymazały im twarze, a tym samym tożsamość. 


Spojrzenie na ciało tak odmienne lecz intrygujące, okiem Dariusza Jędrasiewicza.  



   Tomek Mistak
   Poznając wcześniejsze prace Tomka można zauważyć konsekwencję zarówno w technice, jak i tematyce, a dzięki dwóm wystawom w stolicy można podziwiać tak pozornie odmienne spojrzenie artysty. 



   Z moim ulubionym obrazem ;-)
W galerii jest bardzo złe światło, dlatego przy zdjęciach trzeba się trochę namęczyć, żeby uzyskać dobry efekt i oddać to, co widać w rzeczywistości. Najlepiej wybrać się i podziwiać na żywo.
Tylko ostrzegam, nie wiem, dlaczego, pierwszy raz spotykam się z czymś takim, ale żaden obraz nie jest podpisany, więc można się pogubić w tym kogo jest, co. Jak dla mnie nie do pomyślenia. Zaopatrzcie się w katalog - ściągawkę :-D


A teraz odwieczne pytanie nurtujące nie tylko mnie. Dlaczego ludzie chodzą na wernisaże? Jak dłużej pobywacie zauważycie stałych bywalców. W swej naiwności chciałoby się wierzyć, że dla celów wyższych - przecież obcowanie ze sztuką uduchowia, a jak. Człowiek wznosi się na wyżyny swych intelektualnych możliwości rozprawiając o sztuce, łechce swoje i cudze ego. Niezaprzeczalną wartością dodatnią są ludzie, bo przecież o nich tutaj w znacznej mierze chodzi. Można obcować z osobami, które żyją sztuką, walczą o swoją pozycję, starają się utrzymać na zdradliwych wodach, co w polskich realiach nie jest proste. Ale znajdą się też tacy, co to przychodzą dla własnej przyjemności - darmowego alkoholu oraz jedzenia. W Kuratorium na łopatki rozwalił mnie pan wypychający sobie kieszenie przekąskami, który po chwili zapragnął zdjęcia na tle jednego obrazu, ponieważ topił się w tym jeziorze. No cóż można i tak. 



Zanim się obejrzeliśmy przyszedł czas na pożegnanie i zmianę lokalu. Najpierw szybka szamka po drodze, a potem mrok i piękni panowie spowici w czerń od stóp do głów zarzucających włosem niczym Roszpunka - to jawny przejaw zazdrości z mojej strony na widok pięknie kręconych włosów u mężczyzn. Podziwiając zapierający widok High Way rozmarzyłyśmy się z Kowalską o podróży po Stanach... Już tam byłyśmy, gdy nagle naszą uwagę przykuło poruszenie męskiej części, przeważającej ku mojej radości, w lokalu. Źródłem męskiego osłupienia, niestety tym razem nie byłyśmy my, ale dwie panie, które w rytm mocnego brzmienia pozbywały się odzienia, ku mojemu rozbawieniu. Gdzie, jak gdzie, ale to był ostatni lokal w którym spodziewałam się striptizu. Piękne i młode tancerki zaszczyciły nas widokiem hokus-pokus oraz gibkością ciał. 
Dobry taniec erotyczny powinien rozgrzać nawet żeńską część publiczności niczym Elisabeth Berkley z Showgirls ;-) Panowie byli szczęśliwi do końca wieczora i pewnie jeszcze długo będą wspominać ten piątkowy wieczór pełen wrażeń. 

Po czymś takim nawet wyznania o kolejnych strategiach podrywu na artystę bledną w oparach męskiego podniecenia. Bezcenne doświadczenie rozmawiać z mężczyznami o striptizie. Jak ich tu nie uwielbiać ;-) 

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger