Moje Wrostory

Moje Wrostory


 Od kiedy pamiętam chciałam tam pojechać. Do żadnego miasta nie czułam czegoś takiego jak do niego. Dobrze, w Paryżu poczułam się jakbym była u siebie, może w którymś wcieleniu tam mieszkałam, ale to było coś innego. Pierwsza wyprawa to był rok 1998/1999 szukałam swoich korzeni i dopóki ich nie odnalazłam miałam w sobie jakiś głęboko zakorzeniony przymus powrotu. Przed ostatnią wyprawą usłyszałam: Po co jedziesz, przecież widziałaś wszystko? O ironio, za każdym razem widzę coś nowego. Jakby to miasto było nieskończoną masą plastyczną. Niby ma te same kształty, ulubione miejsca, a jednak za każdym razem coś mnie zaskoczy. Poza tym mam tam swoich ludzi z którymi mogę nie widzieć się kilka miesięcy, ale jak już przyjadę, czuję jakbyśmy widzieli się dzień wcześniej. 

Dzisiaj będzie o Wrocławiu. Pokażę wam kilka moich miejsc, ale oczywiście nie obędzie się bez jedzenia okraszonego piwem. 

Moje miejsce must to see obowiązkowe podczas każdych odwiedzin to Ostrów Tumski, most Piaskowy, wyspa z mostem, który ugina się pod ciężarem kłódek zakochanych. Zima zapewnia dodatkowe iluminacje na mieście, więc bywa bajecznie. 







Pierwszy wieczór spędziłam z dziewczynami w Greco konsumując pyszną musakę - bardzo niepozorną, jeśli chodzi o jej rozmiary, ale bardzo sycącą. Po spacerze udałyśmy się do Czekoladziarni na Więziennej, gdzie raczyłyśmy się.... CZEKOLADĄ na gorąco. 



To jest TYP - mój wrocławski ziomek nad ziomkami, czyli terrier walijski. Znamy się od lat i pałamy do siebie niezmiennym uczuciem miłości wzajemnej. 

Poniżej budynek, który mnie fascynuje. Za pierwszym razem chciałam zrobić włam na teren huty o wdzięcznej nazwie Hutmen, bo kocham taką architekturę, ale pan stróżujący mnie przegonił, gdzie pieprz rośnie, mimo mojego dużego uroku osobistego, którym próbowałam pana przekonać, że nie stanowię zagrożenia dla obiektu. Próbuję co roku, nieskutecznie. 



Każda wizyta we Wrocławiu wiąże się z delektowaniem się nie tylko jedzeniem, ale również piwem. Tegoroczna wizyta nałożyła się na obchody dnia Portera Bałtyckiego. Powyżej piwo z Macedonii z najstarszego browaru, które niestety nie przeżyło najlepiej podróży. 

Jest takie miejsce, które skradło mi serce we Wrocławiu, jeśli chodzi o gastro i klimat.
Ulica Włodkowica od kiedy odwiedzam miasto przeszła niezłe przeobrażenie. W lokalu na rogu mieścił się kiedyś sklep z odzieżą pogrzebową, cudeńko. Pierwszy raz w życiu widziałam taki sklep, więc zawsze cieszył moje oko. Tak wiem... myślcie, co chcecie, ale taka jest prawda. W ogóle to było zagłębie zakładów pogrzebowych... teraz jest zagłębie jedzenia i piwa. Nie było miejsca w Miskach, więc złożyliśmy tylko zamówienie, zostawiliśmy namiar na siebie i udaliśmy się do AleBrowaru, gdzie kosztowaliśmy Imperium Prunum 2018 porter bałtycki Kormoranu ze śliwką dającą nieźle popalić. Lubię ciemne piwa i portery, ale tym razem wymiękłam. Za to drugie piwo bajka. 





I tu największe rozczarowanie - Osiem Misek ostatnio odwiedziłam rok temu - zmienili całkowicie menu. Bułka maślana w burgerze jest najlepszą bułką jaką jadłam, ale tym razem dostałam niedosmażone mięso. A jeśli nie jest to życzeniem klienta to nie powinno to mieć miejsca. 
O wiele lepszego burgera zjadłam dzień wcześniej w LTD Burger, a tu zaszalałam totalnie, ponieważ wybrałam POLSKą wariację - wołowina, oscypek (którego nie poczułam, a szkoda), plastry marynowanego buraka, plastry grillowanej białej kiełbasy, sos chrzanowy. musztarda, roszponka. 
Czytając skład można zwątpić, ale uwierzcie mi to jest naprawdę dobre. Justa śmiała się, że zaniemówiłam pałaszując go w najlepsze, więc to jest najlepsza rekomendacja. 

Psie Budy 7/9 


IPA ATOMIC LUCY wrażenia po piwie....  jakbym całowała się z brzydkim facetem, który z każdym kolejnym pocałunkiem stawał się ciekawszy. To niesamowite - piwo ma uderzającą obuchem gorycz, a potem eksploduje cytrusowa moc, która wszystko zmienia. Jak dla mnie bomba. 


Po skonsumowaniu udałyśmy się na spacer, a wieczorem do klubokawiarni MLECZARNI znajdującej się koło mojej ulubionej wrocławskiej synagogi Biały Bocian. Znalezienie tam miejsca graniczy z cudem, więc może jestem urodzona pod szczęśliwą gwiazdą. Grzane wino i piwo było tego warte, a lokal jest tak w moim klimacie, że aż to boli. 

A na deser wisienka nad wisienkami. Najlepsze ciastka jakie w życiu jadłam pochodzą z wrocławskiego NANAN - kocham ich wypieki, są grzechu warte.  Żadne słowa nie oddadzą tej rozkoszy. Sami zobaczcie jakie to cudo, a smakuje tak, że możesz napchać się jedzeniem po kokardę, a i tak znajdziesz miejsce na nie nawet jakbyś miał pęknąć.  Dla nich jestem gotowa przejechać pół Polski, żeby tylko nacieszyć nimi swoje oczy, a potem żołądek. Rozkoszne pod każdym względem. Te ciastka można porównać do seksu. Najlepszego seksu jaki mieliście w życiu. 

NANAN ul. Kotlarska 22 

#dajeowsiakowi run vegan w gwardii

#dajeowsiakowi run vegan w gwardii


Słowo na niedzielę 


Koniec i początek roku nie był łatwy. W pewnym momencie pomyślała, że jak mi teraz los tak solidnie dowali to może później będzie łaskawszy ;-) 

Kiedy mogłam wziąć oddech postanowiłam wziąć byka za rogi i wybrać się tam, gdzie już od jakiegoś czasu miałam ochotę zajrzeć. Hala Gwardii. bo o niej mowa, stanowi bliźniaczą halę kompleksu nazywanego Halami Mirowskimi. Do 1944 roku był to największy obiekt handlowym stolicy. W Gwardii po wojnie znajdował się Milicyjny Klub Sportowy, gdzie w 1953 roku odbyły się X Mistrzostwa Europy w Boksie. To tu pod okiem Papy Stamma trenowali polscy pięściarze. 


Przejdźmy do tego, co interesuje nas najbardziej. Nie przyszłam tam żeby się boksować, chociaż z chęciom założyłabym rękawice i powaliła w worek. Hala liczy sobie ok. 20 lokali tj. Krowarzywa, Tel Aviv Urban, Kiełba w Gębie. Oferta Gwardii jest bardzo zróżnicowana, znajdzie tu coś dla siebie mięsożerca, wegeczłek, jak również miłośnik śledzika. Rozpiętość kuchni jest jak moja spódnica bananówka od polskiej, po gruzińską, indyjską, kolumbijską, portugalskiej, azjatycką czy alzacką i wiele innych.




Ja zdecydowałam się tym razem na wegańską opcję. Ostatnio znowu z mięsem mi nie po drodze. Padło na  Bistro RunVegan. Przesympatyczna obsługa. Po burzliwej konwersacji zamówiłam gulasz warzywny z ryżem. Z ręką na sercu powiem, że wytrzymałam na nim do wieczorynki ;-) nie odczuwając głodku. 

Hala z otwartą przestrzenią sprawia, że nie uniknie się kontaktu z drugim człowiekiem, więc można kogoś poznać. A to miłe panie z psem lub uroczą blondynkę. W niedzielę z okazji WOŚPu odbywały się koncerty mocno rockowe, więc jeszcze lepiej dla mnie. Hala ma łączyć jedzenie z kulturą, więc będzie się działo. Ogólnie wrażenie jest spoko. Na pewno wrócę, ponieważ w jednym miejscu mam możliwość zjedzenia różnych rzeczy, a poza tym mają tajskie lody, które ostatnio za mną chodzą. 
Gwardia jest takim mniej hipsterskim bliźniakiem Koszyków z Nocnym Marketem pod dachem. Mamy kolejne miejsce, które spokojnie stanie się stałym punktem odwiedzin zarówno mieszkańców, jak przyjezdnych. Dodatkowym plusem są godziny otwarcia do 1.00/23.00 więc nocna wyżerka tylko tu. 



 

   Z Gwardii popędziłam do sztabu  WOŚPu VII LO im. Juliusza Słowackiego. 
   Młodsza sztabowa donosi #dajeowsiakowi z Celiną Chełkowską.
    Po porządnie spełnionym obywatelskim obowiązku udałyśmy się na zakupy - tak w NIEDZIELĘ do Centrum Handlowego - skandal!!!! Póki jeszcze można. 
Zaopatrzyłyśmy się w śliwkę i pizzę i hulaj duszo do rama ;-) 


Też Cię bardzo lubią, ale pizzę jeszcze bardziej ;-D 


Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger