na piernikowym szlaku, czyli Toruń na_kreskę

na piernikowym szlaku, czyli Toruń na_kreskę


Zdarzają się takie momenty w życiu, że walisz głową w ścianę i masz ochotę przeprowadzić się
w Bieszczady, a później dowiadujesz się, że twoja kumpela to robi, a tobie pozostaje się tylko śmiać. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że jak się wali to z wszystkich stron i tylko się zastanawiasz, co jeszcze przyniesie następny dzień. A później błogosławieństwem okazuje się wypad do Torunia, gdzie łapiesz oddech i jakoś pomału wyprostowuje się to, co się pogmatwało. 


Na wszystkich wypadach to ja robię zdjęcia. Jak podejmuję próbę zrobienia sobie zdjęcia zawsze w tle znajdzie się jakaś masa krytyczna ludzi, która ma idealne wyczucie czasu. 
Tym razem się udało ;-) słynne żaby i grajek uratował nie tylko miasto, ale też moje zdjęcie. 



 Mój kumpel uzależnił się od lodów od Lenkiewicza - przyznaję są pyszne, porcje zacne, ale to, co dzieje się, jeśli chodzi o obsługę w ogródku to jakaś totalna porażka. Nie można zamówić w lokalu, tam gdzie lody, bo ktoś musi przyjść do stolika. Do stolika nikt nie przychodzi. Nie, przepraszam po 20 minutach czekania i zwróceniu uwagi w lokalu, gdzie można kupić tylko lody, sznureczek zainteresowania był. A siedzieliśmy w idealnym miejscu z widokiem na "zapracowaną"  obsługę na zapleczu, pochłoniętą wzajemną adoracją, a nie klientami. Po lody wracaliśmy, co najmniej trzy razy, więc sami rozumiecie. Pierwszy raz spróbowałam piernikowych, czekoladowe są iście czekoladowe. Myślę sobie, że jakość lodów robi całą robotę i mimo niedociągnięć, nadal będą mieli tłumy ludzi. Chociaż sytuacja z obsługą powtórzyła się tego samego dnia wieczorem, co nie najlepiej o nich świadczy. 





 Będąc w krainie piernikiem płynącym nie mogło zabraknąć nas na warsztatach u Partaczy - postaraliśmy się nie spartaczyć roboty i zabraliśmy do domu własnej roboty piernik. O, przepraszam ja zabrałam kamienicę, żeby nie było. 




Były lody, pierniki, to do kompletu nie mogło zabraknąć PIWA PIERNIKOWEGO z browaru Jana Olbrachta. Przy następnej wizycie wpadnę tam na jedzenie i będę siedzieć w boksie po beczce od piwa, a co ;-) 

Ps. najlepsze pierniki są przy alei Żeglarskiej, - stanowiącej część toruńskiej alei królewskiej, koło katedry św. Janów, gdzie znajdziecie aleję gmerków- 25 znaków handlowych średniowiecznych kupców hanzeatyckich. Osobiście polecam różane bez polewy czekoladowej. 
Uwaga!!!! uzależniają. 


Tu powinno chodzić o jedzenie, którego oczywiście nie zabrakło. Stołowaliśmy się w Sowie, tym razem bez podsłuchów, ale powiem tak. Pierwsze podejście trochę mnie rozczarowało. Spaghetti było takie sobie, zimne i sklejone kluchy. Ciasto rabarbarowe serwowane dwa razy pod rząd... czepialska jestem, wiem, dobre było, ale Sowa słynie z cukierniczych wypieków mogliby się postarać ;-) 
Za to następnego dnia oczarowali mnie rybą faszerowaną szpinakiem, która rozpływała się w ustach. Pychota. Rozkoszowałam się nią małymi kęsami, które miały mi wydłużyć przyjemność jedzenia. 
I tym daniem uratowali całą sytuację.







































A na zakończenie lody Wiślańskie... również zacna porcja jak na Toruń przystało ;-) 

PS.2. perełką toruńską jest Centrum Chemii - to trzeba przeżyć na własnej skórze, żeby wiedzieć o czym mówię, ale to miejsce polecam w ciemno ;-) 
Wędrowiec w Lublinie

Wędrowiec w Lublinie


Niczym Czechowicz w Poemacie w każdym nowym mieście mam potrzebę wędrowania. Wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy. Robiłam to instynktownie, ale wędrowanie pozwalało mi, dzięki zaglądaniu w zakamarki,
w bramy, chodzeniu nieutartymi szlakami, nawiązać intymną więź z danym miejscem. Iście fizyczną więź nawiązujemy, kiedy przesadzę i nabawiam się pęcherzy, do czego czasem mam skłonności. Sam Czechowicz uważał, że poznać miasto można tylko przemierzając go pieszo. Teatr NN zrekonstruował wędrówkę poety i co roku,
w pierwszą lipcową noc pełni księżyca, podąża jego śladami odczytując w trasie poemat, który dzięki temu jest wiecznie żywy.

I to chyba urzekło mnie w Lublinie. To miasto napiętnowane historią, a zarazem mekka artystycznych działań, które uwodzą takiego przybysza jak ja. 


Koziołek - symbol miasta. 
Widzę pewne podobieństwo bywam uparta jak koza... 


Ogród Saski 




Przerobienie kościoła na Centrum Kultury - genialne. 


To miejsce z oczywistego powodu zaliczę do swoich naj-naj ulubieńszych. Plac Rybny, a jeszcze bardziej sama ulica Rybna. 

To tu dzieje się MAGIA Lublina ;-) odnaleziona tak przypadkiem, a jednak wszystko jest po coś. Miejsce klimatem przypominające mi kraje północy za którymi lekko tęsknię. A na talerzu niebo w gębie. Pierwszy raz jadłam szparagi, bratki... no kochani zaniemówiłam i było mi tak dobrze, że mogłam tylko wzdychać z zachwytu. Obsługa przesympatyczna, serwis błyskawiczny. Jadłyśmy w ogrodzie, gdzie za sprawą klimatu przeniosłyśmy się daleko hen-hen. Wieczorem może być problem ze stolikiem, więc warto zrobić rezerwację, ale to jest taki mój obowiązkowy punkt do odwiedzenia, który polecam w ciemno. 



Lemoniada 10/10 pierwszy łyk odurzył - jak orbitowanie z cukrem, ale z każdym łykiem było coraz lepiej. Polecam też mojito malinowe mhmmmm



 Między Słowami można powiedzieć tak wiele.. lub ukryć to, co chciałoby się powiedzieć, ale nie ma się odwagi.




Każde miasto ma swoje LODY - Wrocław Polish lody lub Krasnolóda, stolica oj tu się jeszcze biją o miano najlepszych i ilu mieszkańców tyle typów... pada Jednorożec, Plac Zbawiciela, jak dla mnie Monique bije wszystkich. 
Za to w Lublinie jest BOSKO
tu wystoisz swoje, ale warto. Ja czasem jestem urodzona w czepku i po zjedzeniu obiadu z Cugowskim, tak -tak dobrze widzicie, nie miałam kolejki, więc grzechem byłoby sobie odmówić.  

Jeśli trzy kobiety mówią, że usłyszały tosty to jednak o TOSTY chodziło ;-D to taka nasza anegdotka, ale trzeba się rozpieszczać i jeść raz na śniadanie pizzę, a raz te cuda. 




A na koniec będzie CSK - Centrum Spotkań z Kulturą - cudne miejsce z tarasami widokowymi na dachu, pszczołami, operą, Browarem Zakładowym, restauracją, foodtruckami na placu. CZego dusza zapragnie tam znajdzie tam. Bardzo lubię takie miejsca.  




   Nie będę taka, opowiem wam jeszcze o Nocy Kultury...
Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger