zwyczajna niedziela

zwyczajna niedziela



Oczekujemy w życiu fajerwerków. Jak miłość to, żeby ziemia się rozstąpiła, niebo cisnęło nas piorunami i tak ma trwać po wieki wieków, amen, bo jak nie to kaplica. W życiu też ma być dużo wrażeń, doznań, ekscytacji. Rozpierducha na całego. Jak nie ma tego, to brać nogi za pas i uciekać, gdzie pieprz rośnie. Zacząć od nowa, żeby choć przez chwilę poczuć ten sam dreszczyk. Można tak w nieskończoność, oj można. 

Im robię się starsza tym bardziej doceniam spokój. Tym większe znaczenie ma dla mnie zwyczajna niedziela, taka jak ta, którą można spędzić na wiele sposobów. Może być to wypad w podwarszawską głuszę, gdzie rozkoszuję się świeżym powietrzem, spotkaniem z bliską mi osobą i indyjskimi przysmakami. Gdzie się wyciszę i pozbieram myśli, bo czasem zbaczam ze swojej ścieżki, potykam się, gubię, ale mam to szczęście, że mam przy sobie ludzi, którzy są dla mnie, ze mną bez względu na to, co się dzieje i to od tylu lat. Mogę też wylegiwać się pod kocem z psem
i książką lub katować serial, póki mi nie obrzydnie, patrz po 20 odcinkach ciurkiem. 
Mogę też celebrować przyjemność bycia obdarowanym, co nie jest proste. Ale jeśli ktoś proponuje mi śniadanie... sami rozumiecie, jakbym mogła odmówić. W jedzeniu jest coś zmysłowego, to najprostszy sposób okazywania uczuć. Wspólne gotowanie, spożywanie... jeśli tego nie pojmiesz to jedzenie jest dla ciebie tylko zbiorem przypadkowo zebranych produktów, które pochłaniasz bezmyślnie. Dla właściwej osoby pójdziesz po bułki do sklepu o 7 rano, kupisz jej ulubione lody lub zabierzesz ją w nowe miejsce, bo pisze bloga... ;-) Zrobisz coś wyszukanego, nawet jak dopiero uczysz się gotować albo jeszcze lepiej razem coś ugotujecie, co może być świetną zabawą. Przy jedzeniu dzielisz się radościami i troskami, celebrujesz ważne momenty w życiu. 



moja droga do restauracji... 
Curry King, która mieści się na obrzeżach Piaseczna i Zalesia Dolnego


Mam słabość do kuchni indyjskiej, chociaż nie jestem miłośnikiem ostrych potraw. Marzy mi się wyprawa na wschód i buszowanie w małych lokalnych restauracjach. Póki co, od czasu do czasu szukam czegoś bliżej. Bardzo dobrze wspominam wrocławską ucztę. Pamiętam smak mięsa
i zielonego sosu jakbym go jadła wczoraj, a to było z dwa lata temu? To jest potęga dobrej kuchni, co tam gwiazdy Michelin, zapaść mi tak głęboko w pamięć, to dopiero sztuka. 

Skusiłam się na Chicken Korma - kawałki kurczaka w sosie śmietankowo- orzechowym z nerkowca, do tego Nan tradycyjny indyjski chleb z czosnkiem dla równowagi, a do picia sok z mango, bo mango lassi by mnie zasłodziło. Ale spróbowałam i też jest dobre.  




Przyszła El Comendante, pani profesorowa i Gaja 
popatrzcie niżej i sami przyznajcie, jak można odmówić... to byłby czysty grzech, nie wolno tak grzeszyć ;-) 
takie śniadania tylko z nimi... szakszuka, awokado, którym zajadał się również mój pies. 
dip mango prosto z Majorki




A po deserze był obiad, bo kto nam zabroni? 
sprawdzony adres Krowarzywa, ale tym razem degustacja "nowości" wrapa z moim pewniakiem cieciorexem w środku. Bardzo dobry kierunek, bo nie każdy ma ochotę na bułę, a ta opcja mimo mniejszych gabarytów też jest sycąca.  

Ps. ta młoda dama obchodzi dzisiaj urodziny. 
Nikt nie cieszy się na mój widok tak jak ona... hehehee
a ja na jej od kiedy ze mną jest.

My city style first class 


Curry King Al. 3 Maja 1 Piaseczno/ Zalesie Dolne

Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger