Grzegórzka

Grzegórzka


Ja mam w sobie jakiś niepokój, nosi mnie lub najzwyczajniej na świecie nie umiem usiedzieć na dupsku w jednym miejscu i od czasu do czasu muszę się przemieszczać. Zapowiada się, że teraz niczym muł rzeczny osiądę na dnie, ale udało się wyskoczyć jeszcze do starodawnego grodu, powłóczyć nogami, a przede wszystkim pobalansować trochę w takt muzyki pewnego 47-letniego ciacha. 


Kto tu bywa i trochę lepiej mnie zna wie, że to już naturalny odruch bezwarunkowy, jak szlajam się po mieście znajdę jakieś takie fajne kwiatki ;-) 




Albo kamienica jakaś zatrzyma mnie na chwilę, a jak się okaże, że tam lokal w ogródku jest to ja już szczęśliwsza się robię. 


Kraków można zwiedzać na wiele sposobów, w jeden dzień, a nawet kilka godzin, jak ktoś się uprze. Moim stałym
i obowiązkowym punktem jest Kazimierz. Dopiero pisząc do was znalazłam fajny wpis ukazujący kilka nieodkrytych przeze mnie perełek, więc kto wie może za jakiś czas znowu ruszę w trasę. Tu też zawędrowałam poszukując miejsca, gdzie zjem. Próbowałam odtworzyć z zakamarków pamięci miejsce, którym się podczas ostatniej wyprawy zachwycałam, ale już go nie ma. Nic nie trwa wiecznie chciałoby się rzec... lubmy miejsca, tak szybko odchodzą... 
Za to mój nos czasem mnie nie zawodzi i jak już coś przykuje mą uwagę to zazwyczaj słucham siebie i wracam tam, gdzie instynkt podpowiada: idź. Sama wiesz, gdzie ;-) 


Tak trafiłam do WARSZTATU, który od razu przypomniał mi o Wrocławiu za którym lekko zatęskniłam. Chciałam powiedzieć, że ten ZBÓJ, którego widzicie na talerzu, mnie pokonał, ale nie taki próbował i nie dał rady. 
Rozmiar słuszny, chociaż nie zawsze o niego chodzi. Panierka zmyślna, chociaż czasami uważam, że w prostocie tkwi piękno i nie należy wydziwiać nadmiernie, ale nie będę się czepiać. 
Ogólnie dobre polskie jedzenie i tanie. Obsługa sympatyczna, lokal klimatyczny, więc czego więcej chcieć. Wyturlałam się z lokalu i poszłam spalać kalorie.  

Czasem w życiu musimy na coś poczekać... czyż nie doceniamy tego bardziej jak już przyjdzie?
Na nich czekałam jakieś 12 lat, to 20 minut wydawało się niczym mrugnięcie. W moim pierwszym miejscu pracy, które ukształtowało we mnie obraz człowieka jakim chciałabym być zawodowo, z ówczesną szefową słuchałyśmy ich na cały regulator. A teraz w Tauron Arena przeżyłam szok z którego nie mogę wyjść do dnia dzisiejszego. Chyba dla takich chwil każdy artysta żyje, to go napędza i sprawia, że wie, dlaczego zdecydował się pójść tą drogą. Tego nie da się opisać. Życzę sobie i każdemu z osobna, choć raz w życiu poczuć coś tak wspaniałego z powodu tego, co robi. 

Tu należą się specjalne podziękowania dla Zebry <3



Warsztat Izaaka 3 Kraków
3City w pigułce

3City w pigułce

Jedno dobrze zadane pytanie zasadza się w nas i nie daje spokoju, dopóki nie znajdziemy odpowiedzi. 

Czego Ci brakuje do szczęści? 


 Los bywa przewrotny. W tym roku miałam pod górkę ze swoimi planami. W pewnym momencie postanowiłam przestać się z tym siłować. Dobra, zobacz, gdzie cię to zaprowadzi. Wreszcie zasiadłam dupskiem na plaży i miałam czas pomyśleć o życiu, o tym, gdzie chciałam iść, co wydarzyło się po drodze i dokąd zmierzam. Patrząc wstecz miałam różne pomysły, które krystalizowały się pod wpływem wydarzeń i stawały się częścią mojego planu. Po drodze, tak jakoś przypadkiem, wszystko potoczyło się całkiem inaczej niż planowałam. Jak na to patrzę z boku to cieszę się, że jestem tu, gdzie jestem, ponieważ lubię to miejsce i pewnie nie bez powodu jestem właśnie tu, gdzie jestem. Nie zmienia to faktu, że jestem ciekawa, gdzie mnie to dalej zaprowadzi, bo to nie koniec. 



















Zdradzę wam mały sekret. Są takie momenty, że nie lubię podróżować sama, bo zastanawiam się, co ja do cholery będę robić. Umrę z nudów, a chwilę później okazuje się, że mogę robić, co mi się żywnie spodoba, nie mam żadnych ograniczeń. Chyba, że te we własnej głowie.  I spędzam czas tak jak mnie się najbardziej podoba i robię to, co sprawia, że jestem szczęśliwa. 

Mój trójmiejski przepis na szczęście ma kilka składników: jedzenie, (wiadomo, chociaż buble zdarzają się nawet mnie), odpoczynek (po to człowiek wyjeżdża), sztuka i dobra zabawa. 

Sztuka to przede wszystkim ZASPA, którą uwielbiam - osiedle z unikatową kolekcją graffiti artystów
z całego świata, które można zwiedzać z przewodnikiem za darmo lub samemu. W ogóle w Trójmieście znajdziecie mnóstwo graffiti. To sama frajda chodzić na spacery i ich wypatrywać. 





 Nie miała baba pomysłu na jedzenie to znalazła MANDU. Widząc ilość gości byłam pełna nadziei, która bywa jednak zgubna. Zdecydowałam się na Biryani, z ręką na sercu, to była jedna z tańszych opcji w menu, którego ceny były mocno wyśrubowane, bardziej niż w stolicy. Już nie miałam siły szukać innego miejsca w tej pustyni restauracyjnej. Wspomnę o doborze dań w karcie od sasa do lasa, restauracja indyjska, a serwowała też dania kuchni chińskiej i tajskiej. Czemu, grzecznie się pytam. Miszmasz totalny. Proporcja ryżu basmati do mięsa była przegięciem. Nie mówiąc już o bukiecie warzyw, który składał się z kilku plasterków marchewki i jednej niepełnej różdżki brokułu, ledwo zauważalnego w tej zalewie ryżu. Ogólnie porażka. 


Sopot 1965 tam wszystko się zaczęło, więc sami rozumiecie
Komeda i ja w Sopocie... inaczej być nie mogło.
Tak mnie wzięło, a los okazał się łaskawy, że nawet koncert jazzowy zaliczyłam, więc jestem ukontentowana.  
 Z premedytacją czytałam na raty. Jak skończyłam w pociągu, uderzyło mnie ponure, jak tu dalej żyć. 
Piasek między kartkami pozostał. 


Nie tylko jedzeniem, dobrą literaturą i koncertami człowiek żyje. Ja czasem mam w sobie coś takiego, że mnie ciągnie do lasu. Od dziecka po lasach chodziłam, więc znalazłam sobie taki z PACHOŁKIEM, gdzie panoramę podziwiać można, a potem w ten las ruszyłam, żeby myśli zbierać dalej, niczym grzyby po deszczu. 
Zresztą grzybów nigdy nie lubiłam. 



Ową wieżę widokową zwaną PACHOŁKIEM znajdziecie w Oliwie. Niedaleko archikatedry, gdzie warto wybrać się na koncert muzyki organowej. 



Mam słabość do industrialnej przestrzeni, a ta stoczniowa to już w ogóle jakoś na mnie działa dziwnie, więc jak tylko znalazłam 100cznię i jej zakątek kulinarno- artystyczny to przepadłam. Do tego na Elektryków odbywa się Octopus Film Festiwal dla mnie jak zebranie wszystkiego, co dobre w jednym miejscu. 



MORZE PASTA - wybierasz gotowca lub sam komponujesz swój zestaw pasty i dodatków. Zdecydowałam się na klopsiki, młody szpinak, sos śmietankowy i mozzarellę. Fajnie podane, szybko, dobrze smakuje i miła obsługa. Makaron pappardelle mógłby być bardziej al dente. Mam też zastrzeżenia do wielkości klopsików. Mogłyby być ciut większe. Jednak rozmiar czasem ma znaczenie.  




Śniadanie mistrzów serwuje Billy's które znajdujące się w Forum Gdańsk.
Zamawiasz kawę, a w cenie masz śniadania do wyboru. Zaskoczyło mnie wiaderko popcornu jako aperitif serwowany przed kawą, którego nawet nie ruszyłam. Za to śniadanie na wypasie, ledwo skubnęłam kilka frytek po takich grzankach. 




Męczybuła trójmiejska

Męczybuła trójmiejska



Czy jesteście szczęśliwi? 

Morze jest jak dobra randka, która nie daje o sobie zapomnieć. Wracacie do domu i jesteście wybici z rytmu, bo było na tyle ciekawie, że byście to powtórzyli, ale czy będzie wam dane? 
 Wspominacie, nieśmiało myślicie o jeszcze jednym razie, ale za daleko, to nie takie łatwe. Czas mija. Planujecie inne podróże, zwiedzacie Toruń, Katowice, tudzież Transylwanię. Jest miło, ale nadal nie to. Znowu o sobie przypomina, ale jest niedostępne. Czujecie niedosyt, więc udajecie się po pikantne smaki Bałkanów, ale nadal myślami wracacie tam. Kiedy myślicie, że nie prędko je zobaczycie, życie was zaskakuje, dając szansę.  

Dobrymi chęciami baby piekło wybrukowane. Miała być krowarzywa, wyszła cała. Jak się na to z boku popatrzy to krowa będzie cała, prawie żywa, gorzej z ludźmi. Prawie jednak robi różnicę. Zauroczona ostatnim odkryciem kebaba z seitanem idę w ciemno będąc pewna, co dobre. Kiedy słyszę charakterystyczny psztynk mikrofali blednę.... odpływa ze mnie cała krew i boję się cokolwiek powiedzieć, bo w myślach mam już najczarniejsze scenariusze.
Z niedowierzania jestem w stanie tylko kręcić głową. Wzywam wszystkie bóstwa na ratunek: nie róbcie mi tego!!! 

Nie powinno oceniać się burgera po wyglądzie, tak jak faceta na randce. Może okazać się wizualnie apetyczny,
a spróbujesz się w niego wgryźć i zwątpisz. Do tego przy każdym kęsie będziesz obawiać się o stan swojego uzębienia, a przecież twój uśmiech to połowa sukcesu. I tak jak od razu nie skreśla się faceta, tak nie skreśla się burgera... dałam mu jedną, dwie, trzy szanse? Aż rozłożyłam go na części i wyjadłam środek, bo ponoć w środku znajdziemy to, co najlepsze. 
Trzeba tylko uzbroić się w cierpliwość, która ponoć jest cnotą. 


Jaki morał z tego?

W życiu bywa jak z tym burgerem. Mamy swoje oczekiwania, wyobrażenia. Chcemy czegoś innego, co w danym momencie wydaje się, że jest najlepsze dla nas, a trafiamy właśnie w to miejsce z jakiegoś powodu.
Męczyłam bułę niemiłosiernie. I zastanawiałam się, czemu? Co się dzieje? Przecież nie tak miało być. Powinnam wzdychać i rozpływać się nad smakiem, a trafiam na twardy orzech do zgryzienia. Szkopuł w tym, że takie jest życie: czasem podsuwa ci burgera, który skrzętnie skrywa swoje walory, jeśli je w ogóle posiada, żebyś potrafiła docenić inne rzeczy. Piękno tkwi w otoczce, gdzie czasem nie potrzeba słów, wystarczą spojrzenia czy śmiech na samą myśl, że teraz to zapadniesz w pamięć na wieki, bo kto doprowadził do rozstroju żołądka, no kto?


Wstrząśnięta zawartością żołądka, rozbawiona do łez, ale szczęśliwa ;-)


Nie ważne jak zaczniesz, ważne jak skończysz. 
Ostatnia wieczerza okazała się ucztą, ba rozkoszą dla podniebienia. Pierwszy kęs był jak dobra gra wstępna po której chciałam jeszcze i jeszcze. Przedłużałam każdy kęs w myśl rozkoszy trwaj jak najdłużej. Maślana chrupiąca bułka z szarpanym mięsem, rozpływającym się kozim serem, pomidorkami i burakiem. Zrobiono mi dobrze i byłam najszczęśliwszą kobietą w mieście. Do tego przesympatyczna obsługa, mały urokliwy lokal skradł mi serducho.  
Sami popatrzcie na to cudo.


Życie bywa przewrotne... 
Szarpanina
Podwale Staromiejskie 94 Gdańsk
niedaleko Baszty Jacka 


                                                                                                                                                      c.d.n.

OFFownica, czyli miłośnica OFF festiwalu

OFFownica, czyli miłośnica OFF festiwalu


Jak opisać szczęście? Dla mnie to Dolina Trzech Stawów, która na trzy dni przeobraża się w ucztę dla zmysłów. Mogę wylegiwać się na trawie i delektować każdą chwilą. Zapomnieć o wszelkich troskach i zmartwieniach. Przekraczając bramkę festiwalu jakbym udawała się w podróż portalem czasoprzestrzennym. To daje takiego kopa, uświadamiam to sobie dopiero po kilku dniach. Nieprzespanie doby, opóźniony pociąg... powrót do miasta i uczucie, jakbym była w jakimś oderwaniu od tego, co dzieje się wokół. Na pięciu scenach jest taka różnorodność artystów, jakbyś stał w lodziarni i zastanawiał się na jaki smak się zdecydować. Nawet jak jakiś jest totalnie nie w twoim guście może okazać się smaczny. 


Szczęście to też jedzenie. Na festiwalu jest gastro strefa rozbita na dwie części, jedną większą oraz mniejszą, gdzie każdy może znaleźć coś dla siebie. Ja tym razem okazałam szczyt swojej ignorancji - nie bawiłam się w każdego dnia zjem coś innego np. spróbuję byczych jaj... tylko jak ten kuń z klapkami na oczach jak dorwałam się do wybornego kebaba w wersji wege z szarpanym seinatanem - no i wpadłam po uszy, a w takich momentach nie ma, co ze sobą walczyć i szukać czegoś innego, bo i tak wszystko będziesz porównywać do tego jednego, więc każdego dnia grzecznie stawałam w kolejce po swojego wybranka. 



śniadania jadłam na mieście.Chociaż pierwszego dnia po wstaniu wciągnęłam jogurt z granolą ;-) a dopiero ruszyłam na miasto. Lubię zaglądać w bramy, szukać takich nieoczywistych miejsc, jak molekuła cafe. Bardzo przyjemne miejsce. 





Moje must to see to nie palmiarnia, chociaż to idealne miejsce w takie upalne dni, gdzie w cieniu palm można się schłodzić. Tylko MINT Lody od serca. Niedzielna porcja mnie pokonała, ale nie umiem sobie ich odmawiać są przepyszne. Porcje są tak zacne, a za jedną zapłacicie 3,5zł więc nie dziwię się, że co rusz są tam kolejki. 







W niedzielę poszłam na łatwiznę, ale ostatniego dnia człowiek już jest na takim chillu, że niczym się nie przejmuje. Znalazłam AIOLI, które słynie ze śniadaniowych zestawów do których kawy jest za złotówkę lub jak w tym przypadku za grosz. Iza wybrała bruschettę z łososiem, którą brałam pod uwagę, ale zdecydowałam się na wegetariańską pizzę z jajkiem i buraczkami - myślałam, że mnie pokona, ale spokojnie wciągnęłam ją ;-) no, kto jak kto, ale ja nie dam rady ;-) 





Trzeciego dnia... leżakowali słuchając Daniela Spaleniaka i więcej do szczęścia nie potrzebowali. 


tak wygląda namiot w strefie gastro, gdzie na chwilę można spocząć i posilić się słuchając muzyki. 


jestem stała w uczuciach, taki model. W strefie gastro można wybierać i przebierać, to też dotyczy kawolubnych istot, ale ja jakoś do nich i już do nikogo innego. 


Jeśli chodzi o muzyków to Marlon William skradł moje serce. Zola Jesus oczarowała, a Aurora ta filigranowa kobitka to istny wulkan, która rozczulała mnie rozmawiając z publicznością, bo człowiek miał wrażenie, jakby rozmawiała z nimi całkiem inna osoba. Ma tak charakterystyczny głos, ja zresztą też, dlatego na insta jest tak mało livów, po którym nie ma śladu jak zaczyna śpiewać, co mnie rozbawiło. Moses Sumney mamusiu... co za głos. Fontanines D.C., Bo Ningen. Do tego The Como Mamas przenoszące człowieka na bagna Missisipi wychwalające Jezusa... i mogłabym tak w nieskończoność, ale prawda jest taka, że to trzeba przeżyć, bo każdy inaczej na swój sposób. Ale na OFF mogę jechać w ciemno. Mogę nie znać 3/4 artystów i tak bawię się przednio i nie wiem, kiedy, gdzie i jak mija mi czas. I zanim się obejrzę trafiam na dworzec czytam rewelacyjna Pępowinę i czekam na pociąg, który jakoś nie ma zamiaru przyjechać.  


Z Panem Słoniem dziwimy się, że już... wracamy do stolicy ;-) 


Copyright © 2014 bite me Martha , Blogger